Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą - Agata Pisarska

Z Anetą Skrzypek, Jednooką Wojowniczką, działaczką społeczną, mówczynią motywacyjną, autorką książki „Jednooka Wojowniczka” rozmawiamy o samoakceptacji, trudnych doświadczeniach, wierze i planach na przyszłość.

Agata Pisarska: – Jak z perspektywy czasu patrzy pani na wypadek, który miała pani w dzieciństwie, w wyniku którego straciła pani jedno oko. Jak sama pani mówi w swojej książce „Jednooka Wojowniczka”, świat wywrócił się wtedy o 360 stopni.

Aneta Skrzypek: – Dziś patrzę na to jak na błogosławieństwo, bo z tego nieszczęścia wyciągam to, co najlepsze. Myślę czasami, że gdyby ten wypadek się nie wydarzył, nie wiem, co bym robiła teraz. W cudzysłowie oczywiście, ale można powiedzieć, że dzięki temu mogę pomagać innym i zarażać ich nadzieją, jeździć do szkół. Dzięki temu także wydałam książkę, której wypadek jest głównym tematem. Na pewno przewrócił całe moje życie do góry nogami i bardzo wiele zmienił. Ten ból i to doświadczenie uczyniły mnie silniejszą i myślę, że widocznie tak miało być. Nie zastanawiam się – „dlaczego ja”, tak się zdarzyło i „biorę to na klatę”, wyciągam z tego co najlepsze i idę przed siebie.

– Czy wcześniej przechodziła pani etap buntu, zadając sobie to właśnie pytanie: „dlaczego ja”?

– Miałam okresy buntu, chyba jak każdy w podobnych sytuacjach, gdy byłam nastolatką. Nie czułam się wtedy akceptowana przez rówieśników, ale odrzucana przez nich. A przecież to wtedy kształtuje się poczucie wartości i akceptacja innych jest bardzo ważna dla nastolatka. I ja czułam tak samo. W tym wieku dzieci się porównują, wytykają najmniejszy błąd, to jest po prostu taki okres. Miałam takie chwile po wypadku, kiedy ubolewałam, że straciłam oko, a wtedy nie doceniałam jeszcze, że widzę chociaż na jedno. W szpitalu przez kilka dni byłam zupełnie niewidoma, więc mogłam w ogóle nie widzieć. Ten bunt mi jednak przeszedł, a teraz doceniam, to co jest, bo zawsze myślę, że może być gorzej.

– Co jest najtrudniejszą dla pani konsekwencją jednooczności?

– Na pewno to, że po prostu nie mam jednego oka, żyję z tym na co dzień. Są też pozytywne konsekwencje – jednooczność otworzyła mi drzwi, dzięki którym mogę pomagać, dotrzeć do młodzieży, osób jednoocznych związanych ze środowiskiem niepełnosprawności wzrokowej czy też innych niepełnosprawności. Bardzo istotne jest, jak sami chcemy patrzeć na nasze doświadczenia – czy narzekać, czy też docenić to, co jest.

– Czy w pani opinii każdy musi zaakceptować swoją niepełnosprawność? Czy jest inna droga?

– Czy musi – to jest już wybór każdego człowieka, ma wolną wolę, z której może korzystać. Jeśli jednak chce docenić swoje życie i pójść do przodu, patrząc pozytywnie, to konieczna jest akceptacja swojej niepełnosprawności. Żyje się wtedy po prostu łatwiej i lepiej. To oczywiście jest moje doświadczenie, nie każdy musi mieć takie samo.

Uważam jednak, że niepełnosprawność nie powinna wytyczać poczucia naszej wartości. To, że jest się osobą niepełnosprawną od urodzenia, czy nabyło się niesprawność z wiekiem, to się nie zmieni. Ale to z działania są efekty, nie z narzekania, chyba że te negatywne.

Myślę, że opinia innych osób nie powinna wyznaczać mojej samoakceptacji, ale to, że się jest, że się żyje – to jest podstawą do samoakceptacji. Każdy człowiek jest wartościowy nie przez to, co ma, na jakim jest stanowisku, ile ma pieniędzy, tylko przez to, że żyje.

 

– Od kilku lat jest pani matką, jak pani córka postrzega czy komentuje pani niepełnosprawność?

– Aurelka na początku troszkę dziwnie patrzyła na to oko, kiedy chodziłam po domu bez plastra czy epiprotezy. Jak była mniejsza, to było widać, że ją to zastanawiało, ale nie wiedziała, jak się zachować do końca. Teraz już w ogóle nie zwraca na to uwagi. Ostatnio powiedziała, że cieszy się, że jestem wojowniczką, i że ona też będzie. Staram się przyzwyczajać ją do niepełnosprawności. Miałyśmy taką sytuację w autobusie, gdzie jechała młoda dziewczyna z bardzo widoczną łuszczycą. I córka zapytała, co to za kropeczki, rozmawiałyśmy o tym. Później ta dziewczyna znalazła mnie na FB i napisała, że dziękuje, bo to była pierwsza reakcja bez obrzydzenia i patrzenia na nią krzywo. Aurelka jeździ też ze mną na wykłady, pokazuję jej, że osoby niepełnosprawne nie są inne, gorsze. Niepełnosprawność nie wyznacza tego, że ktoś jest lepszy lub gorszy. Wychowuję ją normalnie, nie wydaje mi się, że ona widzi jakąś różnicę pomiędzy mamą bez oka a inną mamą. Oczywiście, to by trzeba było ją spytać. Staram się po prostu pokazywać jej, że są osoby zdrowe jak ona, i są takie, które mają jakąś chorobę czy niepełnosprawność i to też jest OK.

Kiedyś przeprowadzałam na Instagramie wywiad przy niej, gdzie opowiadałam o wypadku. Zaczęła się tym wtedy bardzo interesować, opowiadałam jej o tym, tłumaczyłam. Teraz zna już tę historię i czasami sama wyprzedza pytania, mówiąc, że mamę kopnął koń w twarz i straciła oko. Opowiada to z przejęciem, nawet zachwytem. Nie zostawiam jej z jakąś luką w tym temacie, nie zostawiam miejsca na jej domysły.

– Nie ukrywa pani, że jest osobą głęboką wierzącą. Czy z wiarą żyje się łatwiej?

– Z wiarą zdecydowanie żyje się łatwiej. Miałam dość ciężkie dzieciństwo, niełatwo było w domu, w szkole, do tego konsekwencje zdrowotne wypadku, to dość trudne doświadczenia. Odkąd się nawróciłam, zdarzają się oczywiście różne problemy, czasami jest z górki, czasami pod górkę – jak u każdego w życiu, ale na pewno jest się silniejszym. I może nie tyle powiedziałabym, że jest łatwiej, ale lepiej przechodzi się różne doświadczenia i więcej się z nich wyciąga, nabywa się większej mądrości. Tak to odbieram. Na pewno dzięki wierze jest więcej radości i poczucia spełnienia, świadomości, że nie można opierać się tylko na ludziach, bo oni raz są, a raz nie. To nie na innych budujemy samoakceptację.

– Czy ten moment nawrócenia, o którym pani wspomniała, wiąże się z jakimś konkretnym wydarzeniem?

– Tak, to było w 2016 roku. 1 października byłam na wielkim wydarzeniu motywacyjnym „Życie bez ograniczeń”, na którym występował Nick Vujicic. Jednak kluczowe było spotkanie z Jakubem Bączkiem podczas sesji, na której zamykało się oczy. Trzeba było wyobrazić sobie siebie jako małą dziewczynkę, podejść do samej siebie, przytulić i powiedzieć, że wszystko sobie wybaczam, kocham się i jestem od teraz swoją najlepszą przyjaciółką. To był bardzo ważny moment dla mnie – wybaczenie sobie – bo winiłam się za wypadek, bo tak też tę winę na mnie inni nałożyli. To sprawiło, że wiele rzeczy odpuściłam i na sto procent parę dni potem oddałam swoje życie Bogu. Gdy przebaczyłam sobie, mogłam też przebaczyć innym, moim rodzicom, z którymi wtedy nie miałam kontaktu, lekarzom, którzy popełnili błędy. Po kolei, z poziomu tej zdrowej miłości do siebie mogłam też popatrzeć na innych, którzy mnie zranili. Często przecież dlatego, że sami dostali złe wzorce, jak moi rodzice na przykład.

– Czy pani rodzice nie akceptowali pani niepełnosprawności?

– Moi rodzice akceptowali moją niepełnosprawność, ale nie czułam od nich miłości i wsparcia. Gdy wydarzył się wypadek, byli bardzo młodzi, mieli po dwadzieścia parę lat. Tata stracił pracę, mama była w zaawansowanej ciąży z trzecią siostrą, wiele problemów zwaliło się naraz. Nie zajął się nami żaden psycholog, wszyscy radzili sobie z tym tak, jak umieli wtedy. Owszem rodzice zajmowali się mną, jeździli po lekarzach, starali się, jak mogli, ale emocjonalnie było trudniej, sami nie dostali w dzieciństwie takiego wsparcia. Tak więc nam również przekazywali coś podobnego. Teraz jest inaczej, są terapie, można wiele problemów przerobić, ale w latach 90. tak nie było. Teraz ich rozumiem. Ale potrzebowałam wsparcia wtedy, dlatego szukałam tej akceptacji w szkole, poza domem.

– Czy te relacje teraz się zmieniły?

– Kluczowe było w tym moje nawrócenie. Przebaczyłam im, nawiązaliśmy kontakt. Tata mieszka teraz naprzeciwko, z mamą mam także bardzo dobrą relację, jesteśmy jak przyjaciółki. To jest także dowód na to, że po wielu latach, gdy się tego chce, można te relacje odbudować, a przynajmniej próbować. Wiadomo, że wielu rzeczy się nie nadrobi, ale to już jest inny poziom relacji.

Temat relacji z ludźmi nie jest prosty, ale nie jest nigdy tak, że się nie da ich naprawić. Zawsze można próbować, przeprosić, rozmawiać – to jest trudne, czasem bolesne, ale możliwe.

– Pani często jest w kontakcie z innymi, jest pani przecież mówczynią motywacyjną, ale i prowadzi pani w szkołach lekcje profilaktyczne „Samoakceptacja = wolność” w projekcie Tour of school, jest też pani wykładowcą w projekcie Exit Tour Polska. Czy zapadło pani w pamięć jakieś najbardziej poruszające spotkanie przy tych okazjach?

– Jeśli chodzi o spotkania z młodzieżą, to każda szkoła jest inna, każda jest fajna i w każdej doznaję czegoś wyjątkowego. Jednak najbardziej poruszające było spotkanie z młodzieżą w Bielsku-Białej w ramach projektu Exit Tour Polska. Po spotkaniu podeszła do mnie pełnosprawna dziewczyna i powiedziała: „Dobrze, że pani jest, daje nam pani nadzieję”. Ona się popłakała, i ja też. Zaniemówiłam, ale to był dowód na to, że to, co robię, choćby to miało trafić tylko do jednej osoby, ma sens i warto, że moje wysiłki nie idą na marne. To też pokazało bliski mi problem samoakceptacji w wieku nastoletnim.

– Zapowiadała pani wcześniej założenie swojej fundacji. Kiedy to się stanie i czym fundacja będzie się zajmowała?

– Zakładam Fundację „Jednooka Wojowniczka” razem z mężem. Ja planuję działania w obszarze związanym z osobami niedowidzącymi, niewidomymi, z niepełnosprawnościami, wykluczonymi. To będzie m.in. pomoc doraźna, prawna, wsparcie uzależnione od potrzeb tych osób. Mąż będzie się zajmował obszarem związanym z osobami uzależnionymi, w trudnej sytuacji. Będziemy działać na terenie naszego miasta Mysłowic, ale też w przyszłości szerzej. Będę także dalej w ramach fundacji prowadzić spotkania autorskie i kursy samoakceptacji. Zamierzamy współpracować także z innymi organizacji pozarządowymi.

Statut jest już gotowy, jeszcze drobne poprawki, notariusz i mamy nadzieję, że ruszymy w 2021 r. Teraz mam gorący okres, bo jestem liderem Szlachetnej Paczki u mnie w mieście, więc małymi krokami do przodu. Może uda się otworzyć fundację na moje urodziny w styczniu, byłby to znakomity prezent.

– W swojej książce pisze pani o trudnych doświadczeniach zawodowych, które panią spotykały wielokrotnie. Co z tych doświadczeń uważa pani za najbardziej cenne?

– Pracuję i utrzymuję się od 18. roku życia. Gdy miałam 16 lat, zaczęłam swoją pierwszą pracę. Były to bardzo różne miejsca, i kopalnia, i sklep monopolowy, i biuro, wykonywałam różne prace fizyczne. Rzeczywiście moje doświadczenia są bardzo różne. Początkowo nie wiedziałam, że mogę mieć u pracodawcy status osoby niepełnosprawnej, potem okazywało się, że pracodawcy bardzo różnie patrzą na przywileje z tym związane. Musiało się zgadzać z paragrafami, ale niekiedy ocierało się to o wykorzystywanie pracownika. Oczywiście nie chcę wkładać wszystkich do jednego worka, ale spotkałam się z tym i mówię tutaj o swoich doświadczeniach.

Nie żałuję tego czasu, bo dał mi różnorodne doświadczenie na wielu płaszczyznach, stanowiskach, dlatego nie narzekam, jest dobrze. Zawsze ważne, że jest praca, z tego się cieszę i staram się widzieć pozytywy.

Myślę, że byłam dość wycofana przez odrzucenie, które mnie spotkało wcześniej. Dlatego bardzo dużo dał mi kontakt z ludźmi, otworzyłam się dzięki temu. Z tego z kolei wzięła się chęć pomagania innym, bo im więcej się rozmawia z ludźmi, tym więcej słyszy się o problemach, troskach.

Zawsze mówię – dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą – to bardzo ważne przesłanie. Poza tym dobrze jest szukać rozwiązań, a nie problemów, jak nie drzwiami, to oknem. Zachęcam zawsze, żeby osoby niepełnosprawne wychodziły, pokazywały się, by nie izolowały się same. Często mówi się, że społeczeństwo je odrzuca, ale jest też druga strona, one same także się zamykają na innych, robiąc z siebie ofiary. Ważne, by każdy na ile może, żył normalnie, podejmował nowe zadania, działania i nie patrzył tylko na swoją niepełnosprawność. Najważniejsze jest to, że żyją, także z tą swoją niepełnosprawnością, a to życie jest najcenniejszym darem. I o tym koniecznie trzeba pamiętać.

– Dziękuję za rozmowę i życzę, by fundacja mogła ruszyć z kopyta już w styczniu.

 

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.