Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Poeta, który dotykał świata - Iza Galicka

Od dwóch lat w Polanicy-Zdroju, w listopadzie, odbywa się Międzynarodowy Festiwal Poetycki „Poeci bez granic” im. Andrzeja Bartyńskiego – impreza służąca wszechstronnej wymianie poetyckich doświadczeń. Warto więc w tym miejscu poświęcić chwilę wspomnień niewidomemu poecie i bardowi, tak zasłużonemu dla polskiej kultury.

Andrzej Bartyński – urodził się we Lwowie 25 maja 1934 roku, a zmarł 16 czerwca 2018 roku we Wrocławiu. W czasie II wojny światowej za czynny udział w ruchu oporu jako łącznik Armii Krajowej został aresztowany wraz z całą rodziną i osadzony w więzieniu. Tam w czasie przesłuchania stracił wzrok. W 1946 roku przeprowadził się do Wrocławia i z tym miastem związał swoje życie. Szkołę podstawową ukończył w Laskach, ale studia podjął już we Wrocławiu i został absolwentem filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. W 1956 roku założył z kolegami Wrocławską Grupę Artystyczną „Dlaczego nie”. W tym samym roku debiutował wierszem „Rapsod o Jesieninie”. Od 1961 roku był członkiem Związku Literatów Polskich. Wydał około 12 tytułów poetyckich m.in.: „Dalekopisy”, „Zielone wzgórza”, „Komu rośnie las”, „Ku chwale słońca”. Felietonista „Gazety Kulturalnej” i autor cyklu „Rozmowy na globie człowieka o sobie”.

Bartyński to wielokrotny laureat nagród literackich, pieśniarz, m.in. stypendysta rządu włoskiego. Od 2003 roku pomysłodawca i organizator Międzynarodowych Festiwali Poezji w Polanicy Zdroju „Poeci bez Granic”. Oznaczony został Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Partyzanckim, a w 2005 Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2009 roku wybrano go „Człowiek Roku” PZN. Jednym słowem, był człowiekiem renesansu.

Jego dobrym duchem, takim „aniołem codzienności”, o którym pisał w „Małym tryptyku miłosnym”, była ukochana żona, Krystyna, którą poeta po lwowsku nazywał Krzysią. Dzięki jej trosce znamy dziś większość utworów poety. Bartyński w wieku 9 lat utracił bowiem wzrok całkowicie i znalazł się w „królestwie nocy”. Pisał w wierszu „Z balkonu”: „nie widzę cię świecie, jakbyś się schował za ogon sroki”. W jego wierszach bardzo często pojawia się temat niewidzenia.

Założył z przyjaciółmi Klub Inteligencji Niewidomej, który skupiał niewidomych intelektualistów. Chciał zwrócić uwagę ludziom widzącym i niewidzącym na ten problem. Uważał, że życie polega na tym, że musimy pokonywać trudności, przeszkody i czynimy to, każdy na swój sposób i swoją mocą wewnętrzną – żeby być geniuszem, wystarczy być sobą, ale żeby być sobą, nie wystarczy być geniuszem.

Los zrewidował mocno jego marzenia. Chciał być oficerem w wojsku. Ale oprócz tego, czy raczej wbrew temu, chciał być poetą. Miłość do literatury zaczęła się bardzo wcześnie; jeszcze kiedy widział, bardzo szybko nauczył się czytać – miał może cztery lata. W bibliotece w rodzinnym domu przeglądał książki. Z rodzicami albo z nianią Stefanią chodził do teatru, do opery. Jako widzący był na „Dziadach” Mickiewicza. Często miał do czynienia z literaturą i aktorstwem. Wtedy bardzo znany był Jan Kiepura, chodzili więc także na koncerty, a Andrzej śpiewał, wzorując się właśnie na Kiepurze.

Jego siostra, Halina, bywała z nim w kinie, nachylała się nad chłopcem i cichutko mówiła mu, co widzi na ekranie. Napisał kiedyś wiersz „Double whisky” o tym, jak szeptem przedstawiała mu obraz, a on sobie wszystko wyobrażał i widział. Hala zapytała go kiedyś, jaki zawód chciałby wykonywać? Odpowiedział: „Wiesz Halu, chciałbym być poetą”. Czuł, że w tym kierunku powinien iść, że to jest możliwość, dzięki której może się rozwinąć i w pełni zabrać głos na świecie.

Potem w Laskach zaprzyjaźnił się z Jerzym Zawieyskim, znanym dramaturgiem. Był czołowym aktorem w teatrze szkolnym, zagrał m.in. Piotra Wysockiego w „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego, w „Rewizorze” Gogola grał Chlestakowa i w „O dwóch takich, co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego – Bartyński grał Jacka, a Ireneusz Morawski – Placka, nie mówiąc o wielu innych jednoaktówkach. Zaprzyjaźnił się również z Mikołajem Rostworowskim, późniejszym redaktorem naczelnym „Kierunków” wydawanych przez Stowarzyszenie Pax, który czytał przyjaciołom współczesnych poetów: Gałczyńskiego, Ważyka, Miłosza, Tuwima, Staffa. Do Lasek przyjeżdżał też Jerzy Andrzejewski, z którym później Andrzej się poznał i zaprzyjaźnił. Już wtedy mieli tego bakcyla miłości do literatury i twórczości literackiej. Tam też Andrzej napisał pierwszy wiersz. Chyba nie był publikowany. Jego tytuł brzmiał „Śmierć posągu”.

Andrzej Bartyński bardzo wiele swoich wierszy znał na pamięć.

Uzyskał uprawnienia artysty estradowego w kategorii pieśniarz. Kształcił swój głos u znakomitej primadonny opery lwowskiej i wrocławskiej Dunki Śleczkowskiej. Przy współpracy dobrego kolegi i znanego poety, Henryka Gały, członka grupy „Dlaczego nie” z Wrocławia, której Bartyński był założycielem, utworzyli wędrowny teatr „Poeci na estradzie”. Pracowali intensywnie przez pięć lat, od 1970 do 1975, i w tym czasie dali parę tysięcy koncertów. Mieli programy różnego typu, Andrzej prowadził je, był zarazem pieśniarzem i recytatorem swoich wierszy, a Henryk Gała był recytatorem i konferansjerem, występowali także inni artyści.

Bartyński przyznawał, że tworzy wiersze przeważnie metodą starożytną. Mówił, że nie pisze wierszy, ale je układa w pamięci. Niekiedy wiersz powstawał w piętnaście minut, a innym razem w dwa miesiące – to zależało od tego, jak mu się układa w pamięci.

Śmiał się, że jest bigamistą: jedna dziewczyna – poezja, druga – pieśń. Żył i tym, i tym. W końcu jednak musiał zaniechać śpiewania. Działał bowiem społecznie jako prezes Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Nie mógł już tych dwóch rzeczy połączyć, bo to wymagało ogromnego wysiłku czasowego i psychicznego. Wybrał więc poezję i jej propagowanie, tworzenie warunków kulturotwórczych dla innych poetów.

Bartyński z pewną nostalgią wspominał „dawne” czasy. Że w Polskim Związku Niewidomych kiedyś była pomoc dla tych, którzy zajmowali się działalnością artystyczną. Mieli więc pieniądze na to, by opłacić asystenta. W socjalizmie przyznawano stypendia twórcze, które otrzymywali niewidomi pisarze na trzy lata, po czym można było ponownie się o nie starać. Z tych środków można było opłacić asystenta. Później już tego nie było. Wtedy była cenzura polityczna, ale także artystyczna.

Bartyński mówił, że nigdy nie wie, co go zainspiruje. Gdy długo nie pisał, mama mówiła, że musi gdzieś pojechać. Zorientowała się, że działa na niego przestrzeń, którą pokonuje. Nigdy jednak nie wiadomo, co stanie się inspiracją; np. zwykła sytuacja – szedł z żoną Krzysią do sklepu, czekał na nią i już miał gotowy pomysł wiersza. Zapisywał go w brajlu na papierze, a potem dyktował i Krzysia zapisywała go na komputerze; kiedyś nagrywał też głosem na taśmach magnetofonowych.

W jego wierszach często pojawiała się tęsknota za Lwowem – jak gdyby miastem marzeń. Napisał „Wróć bo czereśnie… Leopoliada i Andrea”; jest taka piosenka: „O Lu-czeng-hai, odległy kraj, odeszłaś w dal błękitną, ja w męce drżę, ja wołam cię, wróć bo czereśnie kwitną” – śpiewał to jego wujek. W tomie tym jest kilkadziesiąt wierszy o Lwowie, do wydania których namówił Bartyńskiego wydawca Wydawnictwa Sudety, Stanisław Nosol, który też jest ze Lwowa. Andrzej pracował miesiąc nad tą książką; gdy pisał, odcinał się od wszystkiego i był wtedy tylko sam na sam z poezją.

Twierdził, że ukochany Lwów ma na całym świecie, wszędzie. Jego Lwów był dla niego całym światem, tam się bowiem urodził. Tam chodził do teatrów, opery, na targi wschodnie, tam widział Indian, Murzynów, kolej, luxtorpedy – szybkie pociągi, którymi jeździł ze Lwowa do Borysławia, gdzie mieszkali dziadkowie – i to by cały jego świat, i miasto, które widziały jego oczy i które w nim pozostało.

Bartyński otrzymał w swoim życiu bardzo wiele nagród. Bardzo sobie cenił, że na tzw. Kłodzkich Wiosnach Poetyckich, to były festiwale poezji, raz otrzymał pierwszą nagrodę, a jury przewodniczył Artur Sandauer. Mało tego, że otrzymał pierwszą nagrodę za wiersz pt. „Cztery wymiary”, to Artur Sandauer postawił butelkę wina, czego nigdy w życiu nie robił, bo był oszczędny, i wypili bruderszafta, i od tego zaczęła się ich przyjaźń. A potem otrzymał pierwszą nagrodę, gdy przewodniczącym jury był Julian Przyboś. Dostał i pierwszą nagrodę, i nagrodę publiczności za „Gwar pieśni biesiadnej”. To były dla niego bardzo wysokie odznaczenia, ważne dla psychiki poety. A fragment „Gwaru pieśni biesiadnej” był taki: „Najdroż-sza ma ży-we de-su, palusz-ki zdol-ne jak makaron, najdroż-sza ma włos-ki na brzusz-kubana- na liryczny łkanon, o wargi daj o ukaż mi, za mgłą tą białą czerwień ci, o jej Dupao szło i czło, nec Herkules contra to, gdy duszy święto ch-Ciało”. Cieszył się również, gdy w roku 1984 dostał Nagrodę Miasta Wrocławia za zasługi w dziedzinie literatury. No i „polski Nobel” – doroczna nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2007 roku. Bardzo sobie cenił uznanie jego książki „Piętnaście dni w Dusznikach, a nasz dom w Polanicy” za najciekawszą książkę roku 2008 i literacką nagrodę im. ks. Jana Twardowskiego.

Pisał: „Ociemniałym być poetą znaczy dotykać świat daleko”. Aż do granic wyobraźni, a może nawet poza nie.

 

(…)

Mamo ja nie płaczę wiedz to

mówiłaś do mnie – synku walcz

walczyłem zawsze nadal walczę

Mamo patrz ja nie płaczę

musisz być silny jak Herkules

mówiłaś Mamo do mnie czule

Mamo ja nie płaczę w ogóle

tylko czasami ktoś powie w głos

nie widzieć świata co za los!

Mamo ja nie płaczę

czasami zamyślę się przez chwilę

czy świat jest piękny i to tyle

 

(fragment wiersza Andrzeja Bartyńskiego „Jak kamień” z tomu Uczta motyla 2014)

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.