Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Suplementy diety - czy i jak się suplementować - Oprac. Dorota Koprowska, Joanna Koprowska

Polacy chętnie korzystają z suplementów diety, chociaż wiedzę na ich temat mają niewielką. Tymczasem wyniki raportu NIK-u uświadamiają nam, że to obszar wysokiego ryzyka zdrowotnego. Badania laboratoryjne wybranych suplementów wykazały, że ich skład zagraża naszemu zdrowiu, a nawet życiu. Warto się zastanowić, zanim się po nie sięgnie./p>

Suplementy diety to bardzo popularny element codzienności wielu Polaków. Współcześnie trudno znaleźć osobę, która nie wzbogacałaby swojego codziennego żywienia o tego typu produkty. Polacy masowo łykają suplementy, wierząc, że w ten sposób wzmocnią swój organizm, dostarczając mu niezbędnych witamin oraz składników mineralnych. Nierzadko też traktują te preparaty jako remedium na różne choroby lub sposób na poprawienie wyglądu. Modne są też suplementy diety na oczy, o czym najlepiej świadczy liczba ich reklam. Kiedyś sięgały po nie raczej osoby starsze albo przynajmniej po 50 roku życia, ale obecnie produkty te kierowane są do coraz młodszych.

O tym, że suplementy cieszą się ogromną popularnością wśród polskiego społeczeństwa, świadczą wyniki sondażu przeprowadzonego przez Agencję Badań Rynku i Opinii SW Research, jaki przeprowadzono w lutym 2017 r. metodą wyników online na reprezentacyjnej grupie ponad 800 osób powyżej 18 roku życia. Do zażywania suplementów diety przyznało się aż 72 procent Polaków, z czego połowa stosuje je regularnie. Do Amerykanów, którzy są światowymi liderami w tej dziedzinie co prawda jeszcze nam daleko, ale sam fakt, że niemal co drugi Polak regularnie zażywa suplementy, wyraźnie sugeruje ogromną wiarę polskich konsumentów w cudowne właściwości tego typu produktów. A niestety, jak pokazuje opublikowany w lutym 2017 roku raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący rynku suplementów diety, wiara Polaków w ich ozdrowieńczą moc jest w dużym stopniu nieuzasadniona.

Niniejszy artykuł ma przybliżyć wyniki raportu oraz skłonić naszych czytelników do większej rozwagi przy zakupach suplementów diety. Ze względu na brak specjalistycznej wiedzy medycznej, jaką zwykle mają wykwalifikowani lekarze, farmaceuci czy dietetycy, celem tego artykułu nie będzie wyjaśnianie sposobu działania poszczególnych produktów oraz ich interakcji z innymi suplementami, lekami oraz żywnością, ale zwrócenie uwagi na te środki i konsekwencje ich zażywania w sposób nieodpowiedni.

Czym są właściwie suplementy?

Pojęcie suplementu definiuje ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia. W świetle tej ustawy jest to produkt złożony z substancji odżywczych, który ma na celu uzupełnienie normalnej żywności. Jest to skoncentrowane źródło witamin, minerałów oraz innych substancji, które może być sprzedawane w formie tabletek, kapsułek, proszku oraz płynów. W praktyce z takiego zapisu wynikają określone konsekwencje. Po pierwsze, suplement diety zaliczony jest do żywności, a zatem może być sprzedawany również w każdym sklepie spożywczym, aptece, Internecie. Nie jest lekiem, czyli nie wykazuje właściwości leczniczych. Z tego względu procedura dopuszczenia do obrotu suplementów diety, kontroli ich jakości oraz bezpieczeństwa z punktu widzenia ochrony konsumenta jest odmienna niż w przypadku tradycyjnych leków. Po drugie, suplementy stosuje się wyłącznie w celu uzupełnienia, wzbogacenia codziennej diety – w żadnym wypadku nie powinny być traktowane jako jej zamiennik.

Na rynku znajdziemy wiele rodzajów suplementów, takich jak: preparaty witaminowo-mineralne; dla sportowców; wspierające odchudzanie; wzmacniające stawy i kości; uzupełniające niedobory kwasów tłuszczowych; zawierające ekstrakty roślinne lub szczepy bakterii i drożdży (inaczej probiotyki). Według producentów środki te mają kompleksowo wspierać nasz układ pokarmowy, krwionośny, odpornościowy, kostny czy nerwowy.

Jak podkreślają lekarze oraz dietetycy, jedynie w niektórych przypadkach stosowanie suplementów diety jest uzasadnione, a nawet konieczne. Tak się dzieje w przypadku osób stosujących diety eliminacyjne oraz o zwiększonym zapotrzebowaniu na konkretne składniki odżywcze, np. kobiety w ciąży, karmiące piersią czy sportowcy. Jak wyjaśnia dietetyk, dr inż. Katarzyna Kowalcze, adiunkt w Katedrze Dietetyki i Oceny Żywności Instytutu Nauk o Zdrowiu UPH: „Co do zasady – wszystkie składniki odżywcze w pierwszej kolejności uzupełniamy, podając je wraz z dietą, w przypadku braku takiej możliwości, na przykład alergii czy nietolerancji pokarmowych, które wykluczają możliwość podania produktu spożywczego, rozważamy suplementację konkretnego składnika pokarmowego. Niekiedy jest ona wręcz niezbędna w przebiegu niektórych chorób, zwłaszcza wtedy, gdy z żywnością mamy ograniczone możliwości podania pewnych składników pokarmowych, np. selenu. Ale to są sytuacje relatywnie rzadko występujące w kontekście danych o sprzedaży suplementów. A zatem przede wszystkim dietoprofilaktyka i dietoterapia, suplementacja jako ewentualne ich uzupełnienie w przypadkach uzasadnionych medycznie”.

Tym, co wpływa na podejmowanie przez Polaków decyzji o dodatkowym suplementowaniu się, jest współczesny tryb życia. Przewlekły stres, złe nawyki żywieniowe, wysoko przetworzona i przez to uboższa w minerały żywność spożywcza – wszystko to przyczynia się do powstawania niedoborów odżywczych w organizmie. Biorąc pod uwagę obecną jakość wielu produktów spożywczych, ich sztuczny, chemiczny skład, odległe, czasem nawet wieloletnie terminy ich przydatności spożycia, nietrudno odmówić słuszności takich argumentów, że suplementować się musimy, aby uzupełnić te niedobory, których ta wysoko przetworzona żywność dostarczyć nam po prostu nie może. Niemniej jednak, warto tu podkreślić, że w takich sytuacjach jedną sztuczną żywność zastępujemy inną, również sztuczną żywnością pod postacią suplementów diety.

Preparaty te w swoim składzie mają niewielkie substancje czynne (właściwe dla leków), co powoduje, że sprzedawane są bez recepty. Substancje te, choć minimalne w porównaniu z tradycyjnymi farmaceutykami, mogą wchodzić w różnorodne interakcje z przyjmowanymi lekami, innymi suplementami, a także żywnością. Niestety, w obecnych realiach, kiedy na polskim rynku rocznie pojawia się aż do 7 tysięcy nowych preparatów z różnymi kombinacjami substancji, lekarzom czy farmaceutom (nie mówiąc o konsumentach) trudno jest ocenić ich rzeczywisty wpływ na organizm człowieka. Raport NIK-u z 2017 roku, choć, niestety, dotyczył jedynie kilkudziesięciu wybranych preparatów z kilku tysięcy funkcjonujących obecnie w obrocie, odsłania ciemną stronę tych tak cenionych przez Polaków produktów. Badania laboratoryjne wybranych suplementów wykazały, że ich skład zagraża naszemu zdrowiu, a nawet życiu.

Wyniki raportu NIK-u

Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, opublikowanego w lutym 2017 roku, nie wiadomo dokładnie, co zawierają suplementy, bo ich wprowadzanie oraz sprzedaż są praktycznie poza skuteczną kontrolą. Zdaniem NIK-u obecnie funkcjonujące zapisy ustawowe w zakresie wprowadzania tych środków do obrotu po raz pierwszy, kontroli ich jakości i bezpieczeństwa, a także reklamy są zdecydowanie niewystarczające. Wykonane badania laboratoryjne wybranych suplementów diety wykazały, że skład w przypadku większości preparatów był odmienny od tego deklarowanego przez producenta i, co gorsza, zawierał również szkodliwe dla zdrowia substancje. Zarzuty te odnosiły się do suplementów oferowanych w sklepach stacjonarnych, aptekach oraz Internecie.

Dziurawa ochrona zdrowia i życia konsumentów jest efektem ubocznym obecnych rozwiązań legislacyjnych regulujących procedurę rejestracji suplementów diety. W obecnym stanie prawnym każdy może wprowadzić taki preparat na rynek, deklarując wyłącznie jego skład organom sanitarnym w drodze tzw. notyfikacji. Prawidłowe złożenie takiego powiadomienia jest jedynym warunkiem, który uprawnia do sprzedaży suplementów diety. Ewentualna późniejsza procedura weryfikacji powiadomienia czy wszczęcie postępowania wyjaśniającego nie wstrzymuje dystrybucji produktu.

Jak wykazała NIK, skuteczna kontrola tego rynku praktycznie nie istniała. Wpływ na taki stan rzeczy miał przede wszystkim dynamiczny rozwój rynku suplementów w Polsce (w latach 2013-2015 tego typu produktów przybywało w tempie 3-4 tysiące rocznie, w 2016 roku już 7,4 tysięcy) oraz brak wystarczającej kadry w organach sanitarnych. Skala rynku przekracza możliwości kontrolne inspekcji sanitarnych. Oprócz tego szacuje się także, że sprzedaż suplementów w latach 2017-2021 może wzrosnąć nawet o około 8 procent.

Zgodnie z raportem, dla rozpatrywanych powiadomień, od przekazania ich do Głównego Instytutu Sanitarnego przez podmiot wprowadzający do chwili rozpoczęcia weryfikacji, upływało średnio niemal 8 miesięcy (a maksymalnie blisko 1,5 roku). Wobec połowy ogólnej liczby powiadomień z lat 2014-2016, tj. ok. 6 tysięcy w ogóle nie rozpoczęto procesu weryfikacji, co oznacza, że nie podjęto nawet próby ustalenia, czy wprowadzane produkty są bezpieczne dla konsumentów. Nie oznacza to jednak, że w odniesieniu do tych produktów, co do których rozpoczęto proces weryfikacji, podejmowane działania zapewniały konsumentom bezpieczeństwo. Jak zaznacza NIK, średni czas trwania procedury weryfikacyjno-wyjaśniającej powiadomień wynosił średnio 455 dni, a maksymalnie 817 dni.

W toku kontroli okazało się, że organy inspekcji sanitarnej w ogóle nie wykonywały kompleksowych badań prób suplementów pod kątem zgodności ich faktycznego składu ze składem umieszczonym na opakowaniu. Potwierdzeniem takiego stanu rzeczy okazały się wyniki prób laboratoryjnych wybranych produktów przeprowadzonych przez Narodowy Instytut Leków na zlecenie NIK-u. Oprócz niektórych rzetelnych preparatów w sprzedaży znajdowały się suplementy zafałszowane, zawierające składniki inne od tych deklarowanych na etykiecie opakowania. Przykładowo, na jedenaście badanych prób, w czterech próbkach suplementów diety z grupy probiotyków stwierdzono obecność niewykazanych w składzie szczepów drobnoustrojów. Również w czterech próbkach poddanych badaniu stwierdzono niższą niż deklarowana na opakowaniu liczbę bakterii probiotycznych. Co więcej, w jednej próbce wykryto zanieczyszczenie produktu – obecność bakterii chorobotwórczych z grupy Enterococcus Faecium, czyli tzw. bakterii kałowych. Ich obecność stwarzała poważne zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia konsumentów. NIK oceniał również zawartość żywych bakterii probiotycznych w suplementach w różnych okresach określonej przez producenta przydatności do spożycia, tj. od chwili wyprodukowania suplementu diety do końca okresu przydatności do spożycia badanego produktu. Okazało się, że na 56 badanych próbek – stabilności liczby żywych bakterii nie miało aż 50 próbek (89 proc.). Wraz z upływem czasu, jeszcze w okresie przydatności do spożycia, następował dynamiczny spadek liczby żywych komórek bakterii. Zdarzało się, że liczba żywych, korzystnych dla zdrowia bakterii w części próbek spadła miliardkrotnie.

W innych badanych suplementach kontrola wykazała istnienie składników strukturalnie podobnych do amfetaminy – w przypadku „spalaczy” tłuszczu – a także o właściwościach alergennych i rakotwórczych, zwiększających ryzyko wystąpienia zakażenia dróg oddechowych i moczowych, zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.

Nieskuteczne okazały się też działania organów sanitarnych związane z natychmiastowym eliminowaniem z obrotu niebezpiecznych suplementów. Według NIK-u organy sanitarne nie dopełniły obowiązku polegającego na niezwłocznym oraz całkowitym wyeliminowaniu z obrotu danego produktu. W wielu przypadkach zdarzało się, że mimo otrzymania wyników badań laboratoryjnych dotyczących danego suplementu, GIS decyzję o jego wycofaniu z obrotu podejmował dopiero kilka miesięcy później. Mimo wydania takiej decyzji wielokrotnie z obrotu wycofywana były zaledwie pewna część niebezpiecznej serii produktów.

NIK w swoim raporcie oceniał działanie nie tylko organów inspekcji sanitarnej, ale również Ministra Zdrowia, który zdaniem instytucji również nierzetelnie wykonywał obowiązki związane z nadzorem nad przestrzeganiem przepisów prawa żywnościowego. Wskazał również, że wszystkie te instytucje oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie monitorowali reklam suplementów diety. Skala niekontrolowanej reklamy suplementów jest ogromna, zwłaszcza że z danych Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wynika, że od 1997 do 2015 roku liczba reklam z sektora produktów zdrowotnych i leków, w tym suplementów diety, wzrosła aż dwudziestokrotnie, podczas gdy ogólna liczba reklam tylko trzykrotnie. Z dokonanego w trakcie kontroli NIK przeglądu stron internetowych, na których prezentowane były suplementy diety, wynikało, że reklamy poszczególnych produktów zawierają m.in. treści, które przypisują tym środkom właściwości lecznicze, sugerują, że stanowią one niezbędny element codziennej diety, będący remedium na liczne dolegliwości i potrzeby; obiecują szybką poprawę zdrowia oraz wykorzystują niewiedzę, nieświadomość, brak doświadczenia klientów, nadużywają zaufania odbiorców, zwłaszcza w zakresie projektowania opakowań oraz ich oznaczania.

Niestety, również wiedza Polaków na temat środków uzupełniających dietę jest niewielka. Przeprowadzone przez TNS Polska w 2014 roku badanie wykazało, że wiele osób mylnie uznało suplementy za „witaminy” (31 proc.), czy „minerały” (8 proc.), a aż 41 proc. badanych przypisało suplementom właściwości lecznicze, których produkty te nie mają. Ponadto 50 proc. pytanych uważało, że są one tak samo kontrolowane jak leki.

Reasumując, NIK w swoim raporcie rynek suplementów diety traktuje jako obszar wysokiego ryzyka zdrowotnego, niedostatecznie zdiagnozowany i nadzorowany przez służby państwowe odpowiedzialne za bezpieczeństwo żywieniowe. NIK postuluje stworzenie nowych, kompleksowych rozwiązań ustawowych dotyczących suplementów polegających na m.in. wprowadzeniu systemu opłat za ich notyfikację, regulacji procedur wycofywania z rynku przez producenta/dystrybutora produktów, systemu ostrzegania konsumentów przed niezbadanymi preparatami, podwyższeniu kar pieniężnych dla podmiotów wprowadzających niebezpieczne, nielegalne substancje oraz bardziej szczegółowych uregulowań rynku reklamy takich środków. Dodatkowo NIK wskazuje na konieczność rozpoczęcia kampanii edukacyjnej na temat suplementów diety. Za takie zadanie odpowiedzialny powinien być minister zdrowia wraz z ministrem edukacji narodowej oraz ministrem nauki i szkolnictwa wyższego.

Podsumowanie

Jak słusznie zauważa NIK, obecnie zaciera się granica pomiędzy koniecznością zażywania suplementów diety a stosowaniem ich bez uzasadnienia. Same suplementy mogą być pomocne w pewnych sytuacjach, nie należy jednak przeceniać ich możliwości, szczególnie biorąc pod uwagę wątpliwości co do ich rzeczywistego składu i skuteczności działania, a także warunków, w jakich ta produkcja się odbywa, skoro dochodzi do wielu zanieczyszczeń. W razie nadmiaru czy niedoboru jakiegoś składnika w organizmie zaleca się najpierw zmianę diety. W miarę możliwości wybierajmy taką żywność, która nie będzie wysoko przetworzona. Zatem najpierw modyfikacja diety, dopiero potem suplementacja. Pamiętajmy też, że uzupełniamy tylko te składniki, których brakuje naszemu organizmowi, nie zbieramy ich na zapas.

Dietetyk dr inż. Katarzyna Kowalcze podaje przykład ze swojej praktyki zawodowej: – Gdy proszę swojego pacjenta o wymienienie, wskazanie nazw leków i preparatów, które stosuje, co ma znaczenie także w aspekcie potencjalnych interakcji z żywnością, okazuje się, że lista leków jest zazwyczaj stosunkowo krótka, ale lista suplementów z wizyty na wizytę coraz dłuższa. Kolejne pytanie, które ma wyjaśnić zasadność ich stosowania, ile z tych preparatów zalecił lekarz, bardzo często pozostaje bez odpowiedzi, lub dowiaduję się, że dana osoba stosuje je „tak na wszelki wypadek”, albo słyszała, „że warto” – opowiada.

Wielu lekarzy, dietetyków obowiązkowo rekomenduje branie witaminy D, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, ale również przez cały rok.

– O ile mamy jasne stanowisko eksperckie co do zasadności suplementowania witaminy D w całej populacji (dawkę ustala się indywidualnie po analizie wyników badań laboratoryjnych), o tyle cała reszta preparatów, bez ewidentnych wskazań medycznych, co mocno podkreślam, wydaje się być wątpliwa. To nie jest tak, że „witaminki nie zaszkodzą”, otóż mogą zaszkodzić, jeśli nie przeanalizujemy ich spożywania pod kątem wspomnianych już interakcji substancji czynnych z żywnością czy innymi przyjmowanymi preparatami – tłumaczy dr inż. Katarzyna Kowalcze.

Zanim więc zdecydujemy się kupić suplement diety, zapytajmy w pierwszej kolejności lekarza, farmaceutę lub dietetyka, czy w naszej sytuacji dany preparat jest potrzebny i czy nam nie zaszkodzi oraz czy nie będzie on kolidował z innymi przyjmowanymi lekami. A gdy już go kupimy, przeczytajmy dokładnie ulotkę oraz przestrzegajmy dziennej dawki. Zarówno niedobór, jak i nadmiar może niekorzystanie wpłynąć na nasz organizm. Niestety, raport NIK-u w niewielkim stopniu zaistniał w powszechnej świadomości Polaków – wciąż masowo kupujemy suplementy. Sama branża prawie w ogóle nie odczuła skutków ubocznych miażdżącej oceny NIK-u. Co prawda organizacje zrzeszające producentów i dystrybutorów zadeklarowały dobrowolną weryfikację ich jakości oraz wypracowanie spójnego systemu procedur kontrolnych preparatów, czas jednak pokaże, czy skład tych preparatów rzeczywiście się polepszy oraz czy konieczne będą w niedalekiej przyszłości bardziej restrykcyjne regulacje w tym zakresie. Pamiętajmy również o tym, by uważać na to, u którego producenta kupujemy i czy jest on wiarygodny. Dochodowość tego rynku sprawiła, że w ostatnim czasie pojawiły się również suplementy będące podróbkami oryginalnych preparatów. Nie bądźmy podatni na działanie reklam, w których nie raz stosuje się przekaz sugerujący konsumentowi „kup mnie, a będziesz zdrowy”. Zdrowia nie da się kupić, a by było, trzeba o nie dbać, na różne sposoby.

Dorota Koprowska, Joanna Koprowska

Źródła:

1. Ustawa z dnia 25 sierpnia 2006 r. o bezpieczeństwie żywienia i żywności (Dz. U. 2006, nr 171, poz. 1225);

2. https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/nik-o-dopuszczaniu-do-obrotu-suplementow-diety.html

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.