Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Organizacja życia rodziny w obliczu choroby otępiennej - Z Panią Marzeną Wójcicką, partnerem konferencji i założycielką pierwszego w Warszawie Niepublicznego Domu Dziennego Pobytu dla Osób z Dysfunkcjami Neurologicznymi, rozmawia Renata Nowacka-Pyrlik

„Organizacja życia rodziny w obliczu choroby otępiennej” – pod takim hasłem w dniu 9 listopada 2017 r. odbyła się w Warszawie konferencja adresowana przede wszystkim do opiekunów rodzinnych i zawodowych, sprawujących opiekę nad osobami dotkniętymi różnego rodzaju chorobami demencyjnymi.

Jej organizatorzy to: Fundacja Projekt Starsi i Dom Pobytu Dziennego Kanarkowa oraz Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, który pomysł ten dofinansował.

O tym, że zainteresowanie tą problematyką jest ogromne, świadczyła bardzo duża liczba zgłoszeń (znacznie przekraczająca wstępne szacunkowe przewidywania organizatorów). Na uwagę zasługuje fakt, że wśród uczestników byli przedstawiciele aż 56 instytucji warszawskich – Ośrodków Pomocy Społecznej, Biura Rzecznika Praw Pacjenta, Centrum Alzheimera, Departamentu Zdrowia Województwa Mazowieckiego i wielu innych. Wydaje się więc, że problem zaczął być zauważalny na poziomie instytucji.

Do wygłoszenia referatów zostali zaproszeni specjaliści, mający ogromną wiedzę i bogate doświadczenia praktyczne w pracy na rzecz osób z chorobami otępiennymi. I tak – pani Joanna Szczuka, psycholog, mówiła o naturalnym procesie starzenia się oraz charakterystycznych objawach chorób otępiennych, o tym, co powinno zaniepokoić rodziny, o typach i symptomach poszczególnych jednostek chorobowych. Drugi niezmiernie ważny temat: „Obciążenie psychiczne opiekuna”, poruszony także przez panią Joannę Szczukę, jest wciąż mało obecny w świadomości społecznej. Obciążenie to jest różne na różnych etapach choroby podopiecznego i w kontekście wielu współwystępujących problemów u osób opiekujących się takim chorym, a więc – obniżenia nastroju, zmęczenia, stresu, wypalenia czy depresji. A ponieważ taka opieka może trwać przez wiele lat – usłyszeliśmy z jakimi symptomami opiekunowie mogą mieć do czynienia, co powinno ich zaniepokoić, gdzie mogą szukać wsparcia i pomocy, by opiekując się osobą bliską, nie stracić własnego zdrowia. Inny, bardzo interesujący referat, dotyczący „Zaburzeń zachowania w zespołach otępiennych” przedstawił prof. dr hab. n. med. pan Tadeusz Parnowski. W swoim wystąpieniu omówił charakterystyczne zaburzenia zachowania oraz objawy psychotyczne, występujące na poszczególnych etapach chorób otępiennych, oraz spodziewane efekty leczenia. O „aktywizacji osób z chorobą otępienną”, na przykładzie działalności trzech „Centrów Spotkań” utworzonych i od niedawna funkcjonujących we Wrocławiu, a także o sposobach aktywizacji i poprawie funkcjonowania emocjonalnego uczestników, mówiła z kolei pani dr n. med. Dorota Szcześniak. Pan Andrzej Rossa – prezes Wielkopolskiego Stowarzyszenia Alzheimerowskiego poruszył bardzo ważny temat dotyczący m.in angażowania rodzin do współpracy w opiece nad chorym, mówił także o roli domów dziennego pobytu w procesie wsparcia chorego i rodziny oraz dzielił się z uczestnikami konferencji swoimi bogatymi doświadczeniami na tym polu.

Referaty te z pewnością dostarczyły uczestnikom konferencji wielu przydatnych informacji i przemyśleń na temat opieki osób z chorobami demencyjnymi; każde wystąpienie mogłoby stanowić osobny materiał do dyskusji, a także do podejmowania różnorodnych działań na rzecz poprawy życia rodzin z takim chorym. Jak pisałam w poprzednim materiale – problem ten dotyka około 10 proc. społeczeństwa; nie są więc także od niego wolne osoby niewidome i słabowidzące oraz ich rodziny. Wszyscy uczestnicy konferencji otrzymali „Poradnik dla opiekunów. Organizacja życia rodziny w obliczu choroby otępiennej”. Jego autorkami są: Joanna Szczuka i Marzena Wójcicka.

I właśnie Panią Marzenę Wójcicką poprosiłam o rozmowę. Bez Niej prawdopodobnie nie byłoby szkolenia na Żoliborzu, powyższej konferencji, „Poradnika dla opiekunów” ani wielu innych działań na rzecz osób dotkniętych chorobami demencyjnymi i ich rodzin (przynajmniej w takich formach, w jakich są obecnie). Spotkałyśmy się w spokojnej okolicy warszawskiego Ursynowa w pierwszym Niepublicznym Domu Dziennego Pobytu dla Osób z Dysfunkcjami Neurologicznymi (tworzonym także przez Panią Marzenę Wójcicką).

Pani Marzeno, skąd te zainteresowania, co było impulsem do zajęcia się takim mało wdzięcznym, bardzo trudnym i ciągle jeszcze niszowym tematem?

Wszystko zaczęło się w 2009 r., kiedy moja mama przeszła pierwszy udar krwotoczny. Miałam wówczas 35 lat i dwa tygodnie wcześniej straciłam pracę (do tamtego czasu zatrudniona byłam w kilku korporacjach i szczerze mówiąc – odczuwałam już duże znużenie charakterem tych prac). Z całą pewnością nie myślałam wówczas o problemach osób z chorobami demencyjnymi, mało tego, szybkie tempo życia i mocno obciążająca praca nie pozwalały mi nawet na zauważanie zmieniających się pór roku.

Tymczasem, po kilku dniach od udaru lekarze stwierdzili u mamy „otępienie mieszane”. Stan mojej wiedzy był wówczas taki, że przy odpowiednio prowadzonej rehabilitacji, możliwy będzie jej powrót do wcześniejszego stanu zdrowia. Po wyjściu ze szpitala, moja mama podjęła decyzję, by zamieszkać ze mną (wcześniej mieszkała ze swoją mamą, czyli moją babcią). Dlatego jeśli znów miałyśmy mieszkać razem i mieć wspólny czas, postanowiłam, że wykorzystam go maksymalnie i zrobię wszystko, by mama wróciła do możliwie najlepszej formy.

Życie pani i pani mamy, wskutek choroby, musiało ulec głębokiej przemianie. Proszę opowiedzieć, jak z perspektywy czasu wspomina pani tamten okres.

Zaczęłam poszukiwać wszelkich dostępnych materiałów, których zadaniem było usprawnianie osoby po udarze. Korzystałam głównie z materiałów dostępnych w Internecie, na stronach amerykańskich i kanadyjskich stowarzyszeń. Tam znajdowałam i materiały do wspólnej pracy, i porady, i nadzieję…

Zawsze byłyśmy aktywne – chodziłyśmy do kina, teatru, więc także tam zaczęłam poszukiwać dostępnych dla mamy form spędzania czasu wolnego. Wtedy się przekonałam, jak dużo jest takich możliwości – atrakcyjnych, przy tym często – bezpłatnych. Podstawowym warunkiem, by z nich korzystać, było dysponowanie czasem.

Ja, nie będąc wówczas nigdzie zatrudnioną, byłam w tej szczęśliwej sytuacji, że miałam go dużo i mogłam towarzyszyć mamie w różnych wyjściach. A przy okazji dokładniej ją obserwować i zastanawiać się, co mogłoby spowodować jej szybszy powrót do dawnej sprawności. Jednym z pomysłów było zapisanie mamy na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Niestety, bardzo szybko z niego zrezygnowałyśmy, ponieważ moja mama „odstawała” od uniwersyteckiej społeczności. Czuła się tam źle. Miała świadomość, że „nie nadąża”; uniwersytet ją frustrował.

I co wówczas?

Zaczęłam szukać czegoś bardziej adekwatnego dla osoby, która była mobilna (jeśli chodzi o narząd ruchu, mama miała pełną sprawność), ale w następstwie udaru pozostały zaburzenia w orientacji w czasie i w orientacji przestrzennej. Zaburzona była również pamięć krótkotrwała, ale z kolei normalna i logiczna mowa. Z tamtego okresu pamiętam, że mama wielokrotnie wykonywała irytujące opiekuna czynności – np. zapalanie światła w nocy, czy uporczywe chodzenie po domu. Irytujące było także zadawanie „w kółko” tych samych pytań. Ale poruszała się w tamtym czasie jeszcze sama po mieście, znanymi sobie trasami. Jedną z nich była droga z naszego mieszkania do mieszkania babci, w którym to mama, czasem zostawała na noc. Punktem zwrotnym, który mnie przeraził, a jednocześnie uświadomił, że może jej grozić poważne niebezpieczeństwo, był fakt, że zjawiła się nieoczekiwanie w naszym domu, w środku nocy (chociaż nigdy wcześniej nie przemieszczała się o takiej porze). Zaczęłam wówczas zastanawiać się, w jaki sposób można by zorganizować mamie czas i zapewnić bezpieczeństwo. Jednocześnie szukałam wtedy pracy dla siebie, ale do korporacji już nie chciałam wrócić.

W tym czasie rodzina zaczęła się od nas trochę odsuwać, na szczęście pozostali przyjaciele, którzy bardzo mnie wtedy wspierali. Razem z nimi wyjeżdżałyśmy, a ja obserwowałam, jak mamę to niesamowicie mobilizuje i stymuluje. Zaczęłam szukać dla mamy jakiegoś domu dziennego pobytu, w którym mogłaby mieć towarzystwo złożone z osób o podobnych deficytach. Dziś takich domów na terenie Warszawy jest już kilka; wtedy był jeden jedyny – Dom Dziennego Pobytu dla Osób z Chorobą Alzheimera przy ul. Żytniej. Korzystając z „treningów pamięci”, „zeszytów pamięci”, i po lekturze różnych materiałów oraz rozmowie z neuropsycholog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii, wiedziałam, że chociaż moja mama ma „otępienie mieszane”, to wymaga opieki i podobnych bodźców, jak osoby z chorobą Alzheimera, i byłam skłonna umieścić ją w tym Domu. Gdy jednak pojechałam do niego, zobaczyłam, że osoby tam przebywające, są na dużo niższym poziomie funkcjonowania. I wtedy postanowiłam sama zorganizować taki Dom – miejsce, w którym moja mama dobrze by się czuła i mogła w miarę przyjemnie spędzać czas w towarzystwie osób będących na podobnym co ona poziomie. Zależało mi też, by w takim Domu byli specjaliści, którzy w maksymalny sposób aktywizowaliby i stymulowali poznawczo przebywające w nim osoby. Konsultowałam się w tym celu z panią Alicją Sadowską – ówczesną Prezes Polskiego Stowarzyszenia Pomocy Osobom z chorobą Alzheimera. Czytałam też dużo materiałów zagranicznych na ten temat (w krajach zachodnich od dawna istnieją takie placówki).

W efekcie tego, mając ciągle status osoby bezrobotnej, zaaplikowałam o dotację unijną na start. I udało się! „Dom Kanarkowa” w postaci jednoosobowej działalności gospodarczej zaczął istnieć od 2 sierpnia 2010 roku. Niestety, tydzień później, moja mama (dokładnie w dniu swoich urodzin) przeszła drugi udar krwotoczny i już nie mogła skorzystać z oferty zorganizowanego przeze mnie Domu… Od tamtego czasu jest osobą leżącą, bez kontaktu i wymaga zupełnie innych oddziaływań.

To bardzo smutna historia… Pani jednak, jak widać, nie poddała się i nie zmieniła swoich planów. Dom stworzony przez panią już od siedmiu lat funkcjonuje, a osoby korzystające z niego chętnie tu przychodzą i korzystają z bogatej oferty. Świadectwem tego są choćby, wszędzie obecne, wykonywane przez nie prace artystyczne czy dokumentacja zdjęciowa. Rodziny są spokojne o bezpieczeństwo bliskich i zorganizowany im czas. Dodatkowo rozwija pani inną, bardzo ważną i potrzebną działalność – wydawniczą i szkoleniową. Jak, będąc w tak trudnej sytuacji rodzinnej i emocjonalnej, znajduje pani czas i siły dla innych osób chorych i ich rodzin? Co daje pani ta praca?

Mojej mamie, pomimo długotrwałej rehabilitacji, nie udało się przywrócić utraconych funkcji. Czasem jest mi bardzo żal, że nie może korzystać z tego miejsca. Ale z drugiej strony, ciągle towarzyszy mi świadomość, że Dom ten powstał za jej przyczyną. I fakt ten dodaje mi sił do działania. Tworząc go, a teraz pracując w nim – wspólnie z innymi specjalistami – realizujemy dwa cele: pierwszy, aby nasi podopieczni mogli przebywać u nas i w maksymalny sposób się usprawniać. I drugi, aby ich opiekunowie mogli kontynuować swoją pracę, mieć czas dla samych siebie (niezbędny dla otoczenia dobrą opieką swoich bliskich). Przez Dom ten przewinęło się dużo osób; niektórych z nich dziś już nie ma wśród nas, a inne z powodu pogorszenia swojego stanu, nie mogą już uczestniczyć w organizowanych przez nas formach spędzania czasu. Uczestnikami naszych oddziaływań mogą być osoby samodzielnie poruszające się, nieagresywne, samodzielne w zakresie higieny osobistej.

Jak wygląda taki zwykły dzień w tym Domu? Jakie zajęcia sprawiają największą przyjemność uczestnikom?

Spotykamy się rano. W zależności od tego, kto przyjdzie, realizujemy różne zajęcia. Nie ma obowiązku codziennego uczestnictwa; niektóre osoby przychodzą więc jeden raz w tygodniu, inne – dwa, albo trzy razy. Gdy zaczynaliśmy naszą działalność, chcieliśmy sztywno ustawić tzw. „plan dnia” – od godziny do godziny. Ale bardzo szybko uznaliśmy, że coś takiego nie ma sensu. Choroby, którymi dotknięci są nasi podopieczni, mają taki charakter, że często nie udaje się utrzymać uwagi na jednym zajęciu. Staramy się więc wyszukiwać czynności, które sprawiają przyjemność każdej osobie. A mając szafę wypełnioną różnymi grami, układankami, puzzlami – zawsze znajdzie się coś, czym jesteśmy w stanie zainteresować. Znaleźć coś, co ktoś lubi. Na przykład jedna osoba układa puzzle, druga łączy ponumerowane punkty, a my przemycamy w tym czasie pytania stymulujące funkcje poznawcze. Robimy to grupowo albo indywidualnie, w zależności od możliwości uczestników. Wzajemny kontakt jest bardzo ważny – uczestnicy nawzajem się wspierają, rozmawiają ze sobą, czasem przyjaźnią, nawet, gdy nie są na tym samym etapie choroby, wymieniają między sobą różne informacje (uwielbiają np. rozmawiać o dzieciach). Osoby te wchodzą w normalne reakcje, czasem czegoś nie pamiętają, ale wtedy śmieją się i mówią: „nie przejmuj się, ja też nie pamiętam”. I my wtedy moderujemy to.

Tak więc do południa przemycamy treningi pamięci i treningi poznawcze, a po południu jest czas bardziej relaksacyjny i „artystyczny”, ukierunkowany na utrwalanie czynności życia codziennego, treningi społeczne oraz rozwój zainteresowań. Powstają różne prace plastyczne, ceramiczne, wykonywane na szydełku czy drutach. Są też zajęcia w kuchni, dla chętnych – a więc np. wspólnie pieczemy ciasta, robimy przetwory z grzybów (wcześniej samodzielnie zebranych). W trakcie przerwy między zajęciami jemy wspólnie obiady. Często też tańczymy, spacerujemy, chodzimy na siłownię plenerową w okolicach Lasu Kabackiego. Nasi podopieczni chętnie biorą udział w różnych zabawach ruchowych, mają duże poczucie humoru. Wszystko zależy od ich kondycji. Podczas funkcjonowania Domu, zaobserwowaliśmy mnóstwo momentów wzruszających. Dla mnie jednym z takich wzruszeń był fakt, że udało mi się nauczyć i nakłonić trzy osoby do gry w tenisa ziemnego. Moja satysfakcja a ich radość były ogromne.

Na stronie internetowej naszego Domu, poza różnymi poradnikami (także w języku angielskim) i „Zeszytami ćwiczeń”, można znaleźć liczne przykłady działań artystycznych – inspiracji do tworzenia różnego rodzaju prac z ogólnie dostępnych materiałów: włóczki, sznurka, gliny, modeliny, papieru, patyczków, zapałek i wielu innych. My zewsząd czerpiemy pomysły do działania. A wiele powstałych wyrobów, np. ozdobne doniczki, obrazki, wycinanki, wyroby z włóczki wędrują wraz z uczestnikami zajęć do ich domów i – zgodnie z informacjami zwrotnymi od opiekunów – jeszcze długo ich cieszą i są powodem do dumy.

Z pewnością podczas tych siedmiu lat, odkąd istnieje Dom, nabyła pani i pani współpracownicy różnych doświadczeń. Czy można poprosić o jakieś rady, sugestie dotyczące organizacji czasu wolnego, na co zwracać uwagę w relacjach z osobami dotkniętymi demencją?

Bardzo dużo zależy od umiejętności i kreatywności osób prowadzących zajęcia. Wszyscy chorzy potrzebują: ciepła, zrozumienia, cierpliwości i sympatii. Ważna jest komunikacja – należy „wchodzić” w narrację podopiecznych, ale nie należy uporczywie poprawiać ich wypowiedzi, czy zmieniać przyzwyczajeń. Należy obserwować każdą osobę i nauczyć się czytać sygnały, które wysyła. Na przykład, wypowiedź: „Idę do domu” może znaczyć: „Chce mi się pić” (albo jeść). Wspólne przebywanie uczy rozpoznawania mimiki, gestów, które zwiastują zmianę nastroju. Chorzy doskonale rozumieją nasze emocje i reagują na nie bardzo empatycznie – im jesteśmy spokojniejsi, tym i oni wykazują większy spokój. Im mniej w nas cierpliwości – tym szybciej zareagują tym samym. Nie należy negować kategorycznie stwierdzeń chorego, trzeba pamiętać, aby zostawiać mu przestrzeń i nie wyręczać we wszystkim. Przebywanie z chorym to sztuka przewidywania jego reakcji, którą możemy z powodzeniem opanować.

Na początku, by lepiej poznać daną osobę, przed przyjęciem do naszego Domu, przeprowadzamy z rodziną wywiad na temat jej dotychczasowych zajęć, wcześniej wykonywanej pracy zawodowej, ulubionego sposobu spędzania czasu wolnego, hobby. Dzięki temu łatwiej jest później zaproponować interesujące zajęcia. Bardzo ważne jest okazywanie szacunku osobom chorym (np. ogromną radość naszej podopiecznej, która była lekarzem, sprawiły słowa badającej ją lekarki, kiedy ta zwróciła się do niej: „Pani Doktor…”).

A co było inspiracją do napisania wspomnianego na początku „Poradnika dla opiekunów”? Wraz z Joanną Szczuką na 40 stronach zmieściły panie podstawowe informacje o chorobie otępiennej, o niepokojących sygnałach, o tym, gdzie i jak wykonać diagnozę, w jaki sposób zorganizować życie chorego i całej rodziny, jak radzić sobie ze stresem i emocjami, w jaki sposób opiekunowie powinni zadbać także o siebie. To niezwykle cenna pomoc dla chorych i ich rodzin…

Podczas pracy nad poradnikiem cofnęłam się do czasu, kiedy na mnie spadła odpowiedzialność za moją mamę. Do dziś pamiętam, jak bardzo przydałby mi się wówczas taki poradnik-przewodnik. Pisząc go „dziś”, chciałyśmy chorobę demencyjną, wciąż na ogół siejącą przerażenie, „trochę oswoić”. Bo tak naprawdę w chorobach tych, jest dużo jasnych momentów, np. to, że można spędzić z naszym bliskim dużo dobrego czasu, w którym jest przestrzeń do działania i możliwość nadrobienia zaległości w kontakcie. A „wszystko jest w naszej głowie” – to od nas zależy, czy choroba bliskiej nam osoby stanie się dla nas piekłem czy dobrze spędzonym czasem. Z perspektywy rodzin, które tu poznałam (są to rodziny bardzo dbające o swoich bliskich, widzące „szklankę do połowy pełną”), zauważyłam, że jeśli wcześniej, przed chorobą, były dobre relacje między rodzicami i dziećmi, to i w sytuacji choroby, nadal pozostają dobrymi. Wiadomo, dorosłe dzieci osób chorych muszą poświęcać swoim rodzicom więcej czasu, zastanowić nad tym, w jaki sposób przeorganizować swoje dotychczasowe życie. Z wieloma osobami, których rodzice już odeszli, nadal utrzymujemy kontakt. Oni, z perspektywy czasu, gdy już pożegnali się z rodzicami, są wdzięczni losowi, że mieli dla siebie wspólny czas. Chociaż był to czas trudny. Ale ważna jest świadomość, że mogli być pomocni rodzicom. Tak więc, nawet z takiej przykrej, bolesnej choroby można wyciągnąć jakieś plusy.

Pozytywne aspekty widzę także u siebie. Kiedyś, pracując po kilkanaście godzin na dobę, nie bardzo miałam czas na kontakt z mamą i inne sprawy jej dotyczące. A potem przyszedł ten dzień, kiedy moja mama po ponad 20 latach znów zamieszkała ze mną… Między jej udarami przeżywałam to wszystko, co przeżywa każdy opiekun – żal, złość, bunt, pytania bez odpowiedzi: Dlaczego moja mama? Dlaczego ja? Jak wiele innych osób w takiej sytuacji, postępowałam „na przekór losowi”, np. gdy po drugim udarze powiedziano, że moja mama nie będzie chodzić, to pobiegłam do sklepu i kupiłam jej cztery pary szpilek (bo bardzo lubiła w nich chodzić). Po tygodniu zwróciłam je do sklepu – to była taka forma zaprzeczania.

Każdy z opiekunów przechodzi przez okresy: buntu, żalu, zaprzeczania, „targowania się”. Różnica między nimi jest taka, że jeden szybciej się godzi, a drugi wolniej. Ale z chwilą, gdy zaakceptuje się tę sytuację, zaczyna się dostrzegać plusy. Oczywiście bywa bardzo trudno, ale ważne, by doceniać to, że jest się nadal razem. Bardzo ważna i potrzebna jest umiejętność jakiegoś odreagowania, a także umiejętność poproszenia o pomoc i skorzystania z niej, zadbania o siebie. My, mając kontakt z wieloma opiekunami, dochodzimy do wniosku, że dzielą się oni na takich, którzy podchodzą do sprawy choroby w sposób zadaniowy, twórczy, i na takich, którzy widzą wszystko w czarnych barwach (nawet, jeśli z chorym można jeszcze bardzo długo współpracować i dużo osiągać). Dlatego warto się edukować. Dzięki uzyskanym informacjom będzie nam łatwiej przyjąć pojawiające się nowe sytuacje. A jeśli dodatkowo poznamy pozytywne doświadczenia innych osób (opiekujących się swoimi bliskimi), to choroba stanie się mniej „straszna”, a kolejne jej etapy, nie będą nas zaskakiwać i przerażać.

Jednocześnie, towarzysząc komuś w chorobie, można się bardzo dużo dowiedzieć także o sobie samym – choroba daje możliwość wglądu we własne życie. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że w teorii wiemy, co i jak zrobić, ale dopiero w konfrontacji z prawdziwą historią, mamy szansę przekonać się, na co nas stać naprawdę.

Pisząc ten poradnik, musiałyśmy potraktować temat bardzo skrótowo. Mając jednak dużo zebranych doświadczeń, chciałybyśmy w przyszłości wydać obszerniejszą tego typu pozycję adresowaną do opiekunów. Zależy nam, by zrobić to możliwie rzetelnie i już teraz widzimy potrzebę umieszczenia w niej porad, informacji skierowanych do osób z poważniejszymi problemami wzrokowymi i niewidomych. Dotyczyłoby to chorych z demencją, mających np. niewidomego małżonka czy niewidome dzieci opiekujące się nim, jak również rodziny opiekującej się osobą niewidomą z zespołem otępiennym. W związku z tym, że nie mamy w tym względzie doświadczenia, byłybyśmy zainteresowane nawiązaniem kontaktu z osobami, które je posiadają.

Idąc za ciosem, gdyby trafiła do Państwa Domu osoba z poważnymi problemami wzrokowym, albo całkowicie niewidoma, to czy znalazłaby tu swoje miejsce?

Kiedyś była u nas pani z wysoką krótkowzrocznością i bardzo dobrze się tu czuła. Inne osoby miały zwyrodnienie plamki żółtej, zawężenie pola widzenia, problemy z rozróżnianiem kolorów (ten ostatni problem jest typowy dla większości naszych podopiecznych). Jako opiekunowie asekurowaliśmy te osoby na schodach, zwracaliśmy na nie większą uwagę, gdy były progi czy jakieś nierówności terenu. Myślę, że gdyby trafiła tu osoba niewidoma, to bylibyśmy także otwarci i moglibyśmy spróbować, pod warunkiem otrzymania zestawu wskazówek dotyczących bezpieczeństwa i możliwości zorganizowania zajęć.

Życząc wielu sił i dalszych inspiracji w pracach na rzecz osób chorych i ich rodzin, bardzo dziękuję za rozmowę.

Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor ds. rehabilitacji podstawowej niewidomych i słabowidzących

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników