Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Jestem spełnionym człowiekiem - Z Panią Agnieszką Orzech - prezes Zarządu Fundacji Wspierania Rozwoju Osób Niepełnosprawnych „Radius” rozmawia Renata Nowacka-Pyrlik

19 lutego 2015 roku, w Słupsku, została zarejestrowana Fundacja Wspierania Rozwoju Osób Niepełnosprawnych „Radius” (w tłumaczeniu z języka łacińskiego „radius” oznacza – zasięg, promień). Na stronie internetowej tej Fundacji można znaleźć mnóstwo informacji dotyczących realizowanych przez nią przedsięwzięć adresowanych do osób w każdym wieku, z różnorodną niepełnosprawnością, a także do ich rodzin, nauczycieli, wychowawców, przyjaciół i wszystkich, którzy interesują się problematyką niepełnosprawności.

Ja osobiście uczestniczyłam w trzech, bardzo dobrze przygotowanych kilkudniowych projektach wyjazdowych. Były to warsztaty połączone z intensywnym zwiedzaniem ciekawych zakątków naszego kraju; dobrze przemyślane, zaplanowane i zrealizowane pod kątem potrzeb osób z dysfunkcją wzroku. Pierwszy projekt, przybliżający kulturę kaszubską, pod nazwą „Kaszuby słowem i kształtem malowane”, został zrealizowany w 2015 roku. Drugi – „Niewidomi na Piastowskim Szlaku w 1050 rocznicę Chrztu Polski” – miał miejsce w ubiegłym roku. Jego celem był powrót do kolebki naszej państwowości, ze szczególnym uwzględnieniem historycznego wydarzenia, jakim był chrzest Polski. Z obu tych wycieczek powstały obszerne opracowania; można je znaleźć na stronie Fundacji „Radius”.

Z kolei w tym roku został zrealizowany projekt – „Niewidomi odkrywają wielokulturowość Podlasia w setną rocznicę śmierci Ludwika Zamenhofa”. W związku z tym tematem, zwiedziliśmy wiele interesujących miejsc w Białymstoku, Supraślu i Kruszynianach.

O wszystkich tych trzech projektach można by dużo napisać, ale dziś, korzystając z okazji, że znów się spotkałyśmy – tym razem na Podlasiu, poprosiłam Panią Agnieszkę Orzech – prezes Zarządu Fundacji „Radius” – o krótki wywiad.

Pani Agnieszka jest Osobą nieprzeciętną, jeśli chodzi o pomysłowość, organizację, pracowitość i konsekwencję w działaniu. I chociaż metrykalnie wciąż jest bardzo młoda, to myślę, że jej zapałem, charyzmą i osiągnięciami można już dziś obdzielić kilka osób. Jestem pewna, że gdyby nie Jej inicjatywy, nie byłoby tych trzech wymienionych imprez turystyczno-historycznych, ani wielu innych działań na rzecz osób niepełnosprawnych.

Pani Agnieszko, jak doszło do powstania tej Fundacji, co sprawiło, że postanowiła Pani być jej liderem? Skąd w ogóle wziął się pomysł na taką działalność?

Zawsze byłam osobą aktywną, działającą na różnych polach. Już w liceum angażowałam się w wolontariacie i starałam się pomagać innym. Urodziłam się, i jako małe dziecko mieszkałam w Słupsku. W wieku 5 lat trafiłam do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Niewidomych w Laskach, a następnie uczyłam się w Bydgoszczy. Przez ponad 19 lat praktycznie przebywałam poza domem, rodzinne progi odwiedzając jedynie w czasie wakacji i świąt.

Po powrocie z mojej edukacyjnej tułaczki od razu zaangażowałam się w działalność Polskiego Związku Niewidomych. W latach 2009-2013 pełniłam funkcję koordynatora świetlicy edukacyjno-terapeutycznej dla dzieci niewidomych i słabowidzących zrzeszonych w słupskim Kole PZN. Świetlicę prowadziłam wraz z moimi bliskimi i przyjaciółmi. Zajęcia odbywały się w każdą sobotę w godzinach od 9.00 do 14.00 (mogły odbywać się tylko w ten dzień, ponieważ od poniedziałku do piątku każdy z nas pracował zawodowo). Wszystkie zajęcia trzeba było wcześniej przygotować, rozplanować. Dzieci to wdzięczna, ale i wymagająca grupa odbiorców. Pracując z nimi, nie można iść na łatwiznę, stąd też każde z sobotnich zajęć składały się z trzech części: ruchowej, w czasie której dzieci uczestniczyły w grach i zabawach ruchowych, plastycznej i tzw. intelektualno-poznawczej, gdzie ćwiczyliśmy pamięć, uwagę, percepcję wzrokową, przekazywaliśmy wiedzę o świecie. Świetlicę prowadziliśmy społecznie tzn. nikt z nas nie otrzymywał z tego tytułu wynagrodzenia. Przygotowanie zajęć wymagało od nas sporo pracy i zaangażowania, ale sama praca dawała dużo satysfakcji.

Po czterech latach moja sytuacja życiowa nieco się zmieniła. Podjęłam kolejne studia podyplomowe i zaczęłam wykładać na uczelni. Tym samym przestałam dysponować wolnym czasem w weekendy i nie mogłam już sobie pozwolić na dalsze prowadzenie świetlicy (która przestała funkcjonować, bo nikt nie pociągnął tego tematu).

Ponieważ jednak brakowało mi tych spotkań, pracy w zespole, organizowania nowych przedsięwzięć, i w miarę upływu czasu czułam coraz większy niedosyt, to w dwa lata po zamknięciu tej świetlicy postanowiłam rozwinąć skrzydła i założyć coś swojego.

A czym zajmowała się Pani, jeśli chodzi o pracę zawodową?

Od 2010 roku pracuję w Warsztacie Terapii Zajęciowej Polskiego Związku Niewidomych w Słupsku. Podopiecznymi naszej placówki są przede wszystkim osoby z niepełnosprawnością intelektualną i wieloma dodatkowymi dysfunkcjami. Mamy więc podopiecznych z zaburzeniami psychicznymi, neurologicznymi, z niedosłuchem, epilepsją, niepełnosprawnością ruchową i oczywiście – ze względu na specyfikę placówki – osoby niewidome i słabowidzące. Ponieważ jest to placówka PZN, to właśnie przyjmowanie osób z dysfunkcją wzroku jest dla nas priorytetem. Zatrudniona jestem na stanowisku psychologa, pedagoga i instruktora brajla. Do moich obowiązków należy prowadzenie zajęć indywidualnych z podopiecznymi oraz organizowanie pogadanek i warsztatów dla studentów, którzy odwiedzają naszą placówkę.

Oprócz tego uczę studentów na przyszłych tyflopedagogów i od czasu do czasu dorabiam sobie, pisząc artykuły do tzw. pism branżowych, poświęconych problematyce niepełnosprawności.

Powiedziała Pani, że musiała zrezygnować z prowadzenia świetlicy, ponieważ zabrakło czasu. Tymczasem Fundacja przecież go także wymaga, w dodatku z pewnością znacznie więcej…

W pewnym momencie studia podyplomowe się skończyły. A ja chciałam wrócić do zarzuconej działalności, zrobić coś większego. Tym razem nie tylko dla dzieci i nie tylko dla niewidomych, ale również dla osób niepełnosprawnych w różnym wieku i z różnymi deficytami. I tak pod koniec 2014 roku zrodził się pomysł, by utworzyć Fundację. W jej tworzenie zaangażowali się moi przyjaciele i bliscy, osoby, na które zawsze mogłam liczyć. Ludzie, którzy mnie wcześniej wspierali w prowadzeniu świetlicy. Nikt z nas nie zastanawiał się wówczas nad tym, ile pracy będzie go kosztować ta decyzja, jakie napotkamy przeszkody. Napisaliśmy statut i złożyliśmy dokumenty do sądu. I tym sposobem od 19 lutego 2015 roku rozpoczęliśmy naszą oficjalną działalność.

Od tego dnia minęło zaledwie dwa i pół roku, ale, jak można wyczytać na stronie internetowej Fundacji, udało się Państwu w tym czasie zrealizować bardzo dużo różnorodnych przedsięwzięć. Ja uczestniczyłam tylko w trzech kilkudniowych, profesjonalnie przygotowanych i przeprowadzonych wycieczkach „po Polsce”, ale poza nimi były, i są inne działania (choćby, np. tylko hasłowo: „Nasze kompetencje, nasze szanse – podnoszenie zaradności osobistej i społecznej osób z niepełnosprawnością złożoną”, Wydanie broszury pt. „Obsługa petentów z niepełnosprawnością w urzędzie i przestrzeni miejskiej”, „W Słupskim Tyglu – warsztaty edukacyjne przybliżające kulturę mniejszości narodowych osobom niepełnosprawnym” i wiele innych). Jak udaje się Pani i Pani Współpracownikom godzić pracę zawodową z tą dodatkową w Fundacji? Pewnie, podobnie jak inne organizacje pozarządowe, napotykają Państwo różne bariery i problemy, co jest najtrudniejsze?

Nasza Fundacja jest niewielką organizacją zarejestrowaną na terenie Słupska, ale o zasięgu ogólnopolskim. Obok projektów lokalnych, regionalnych, realizujemy także zadania dedykowane osobom niepełnosprawnym z różnych zakątków kraju. Taki charakter mają choćby organizowane przez nas wycieczki, warsztaty kulturalne. Na Kaszubach, na Piastowskim Szlaku czy na Podlasiu byli z nami reprezentanci Śląska, Pomorza, województwa mazowieckiego, podkarpackiego i kilku innych województw. Wszyscy – zaangażowani w działalność Fundacji. Traktujemy pracę w niej jako dodatkową i hobbystyczną i wykonujemy ją poza godzinami pracy, na ogół w weekendy lub popołudniami. Czasem dzienny grafik jest rzeczywiście napięty, „nie wiadomo, w co ręce włożyć”, ale dzielimy się obowiązkami i jak trzeba działać, to po prostu działamy. Nikt z nas nie boi się ciężkiej pracy, a motorem napędzającym nas do wysiłku jest zadowolenie ludzi, którym możemy się przydać.

Borykamy się pewnie jak wiele innych, niedużych organizacji non-profit z podobnymi problemami. Najpoważniejsze z nich to brak własnego lokalu przystosowanego do potrzeb osób z niepełnosprawnościami oraz brak środków na tzw. działalność bieżącą. Jednak pomimo wspomnianych niedogodności, staramy się realizować postawione cele. Nie pozostawiamy ludzi niepełnosprawnych samym sobie, tylko dlatego, że właśnie skończyły nam się środki. Nie chcemy żyć „tylko od wniosku do wniosku”. Działamy również w czasie „posuchy finansowej” – udzielamy porad, organizujemy spotkania z kulturą, wyjścia do kina, teatru, wieczory poetyckie, ogniska, drezyny, przejażdżki konne, imprezy okolicznościowe. Nasze doświadczenie pokazuje, że ludzie są raczej chętni do działania, chętnie wychodzą z domu, potrzebują jedynie niekiedy lidera, który podda pomysł i coś zarządzi. Nie jest też tak, że ludzie „chcą tylko brać” – zgłaszają się do nas również osoby, które chcą podzielić się tym, co mają, i nie mam tu na myśli wyłącznie pomocy materialnej czy finansowej, ale np. dzielenie się własnymi umiejętnościami i możliwościami.

Podczas wspólnych akcji, na przykład, jedna osoba użyczy auta, inna upiecze ciasto, a jeszcze inna zorganizuje lokal, bo ma akurat taką możliwość. W sytuacji, gdy każdy ma szansę się wykazać, włączyć, ludzie odczuwają większe poczucie wspólnoty, czują się potrzebni. Im większe grono zaangażowanych, tym większe możliwości zorganizowania czegokolwiek po tzw. kosztach.

Przede wszystkim staramy się działać elastycznie. Tam, gdzie pojawia się jakiś problem, a my nie mamy wiedzy, jak go rozwiązać, próbujemy szukać pomocy w innych miejscach, kontaktujemy się z innymi instytucjami.

Wróćmy może jeszcze do przeszłości. Wspomniała Pani, że w wieku pięciu lat opuściła rodzinne miasto. Co było powodem? Jak w ogóle kształtowała się Pani życiowa droga?

Jako 5-letnie, niewidome dziecko trafiłam do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Laskach. To były lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku i w tamtych czasach integracja była jeszcze w powijakach. Rodzice zdecydowali się na Laski, ponieważ mój tato, będący także osobą niewidomą, był uczniem tego Ośrodka. Być może dziś trafiłabym do szkoły ogólnodostępnej w miejscu zamieszkania, ale wówczas ośrodek wydawał się najlepszym rozwiązaniem. Jak każde dziecko oderwane od rodziców tęskniłam za domem, ale dość szybko przyzwyczaiłam się do nowej sytuacji. Laski to nie było jednak najlepsze miejsce na świecie dla tak rogatej duszy jak moja. Bardzo często słyszałam, że „jestem niepokorna i muszę mieć swoje zdanie na każdy temat”. No cóż… pewnie było w tym ziarno prawdy. W Laskach spędziłam 2 lata przedszkola i 5 klas szkoły podstawowej. Później przeniosłam się do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci i Młodzieży Słabowidzącej i Niewidomej w Bydgoszczy.

Zaczął się cudowny, beztroski czas. W Bydgoszczy poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt, a ponieważ większość z nich to osoby niewidome i słabowidzące, to jeździmy teraz wspólnie na wyjazdy organizowane przez moją Fundację.

W Bydgoszczy ukończyłam też 5-letnie studia magisterskie; podczas nich dwa lata mieszkałam w akademiku i trzy na stancji. Moje studenckie życie niczym się nie różniło od życia pozostałych żaków – nauka, wypady do klubów, zakuwanie do egzaminów, utarczki ze współlokatorami o to, kto sprząta itp. Klimat był ogólnie dobry, a ludzie z roku w porządku. Oni mnie czasami podprowadzili, coś przeczytali, a ja pożyczałam im notatki. Koleżeński, niepisany układ. Nikt na nikim nie żerował. Nie trzymali się ze mną, bo musieli, bo ktoś wyznaczył im taką rolę, ale dlatego, że pasowałam im jako człowiek. 5 lat zleciało błyskawicznie i po niemalże 20 latach edukacyjnej tułaczki wróciłam do korzeni, czyli do Słupska.

A później, po rozpoczęciu pracy w Warsztacie Terapii Zajęciowej nadal się Pani uczyła. Liczba studiów podyplomowych jest imponująca, czy może je Pani wymienić?

W Bydgoszczy ukończyłam studia magisterskie na kierunku pedagogika, specjalność doradztwo rehabilitacyjne. Potem były dwie „podyplomówki” w Słupsku: przygotowanie pedagogiczne, które dało mi uprawnienia do bycia pedagogiem w szkołach, oraz oligofrenopedagogika – kierunek, który pozwala pracować z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Następne, to studia podyplomowe z tyflopedagogiki w Poznaniu, i z psychologii klinicznej na Uniwersytecie Medycznym w Gdańsku. Obecnie uczę się nadal – tym razem w szkole masażu.

Co dały Pani te studia? Czy przydają się w codziennej pracy? Czy zachęcałaby Pani inne osoby z problemami wzroku do poszerzania wiedzy?

Nie pamiętam od jak dawna miałam świadomość, że nauka i wykształcenie są moją jedyną szansą na poprawę własnego losu. Na zapewnienie sobie godziwych warunków życia, finansową niezależność. Wiedziałam, że jest wiele zawodów, których nigdy nie będę mogła wykonywać z powodu ograniczeń wzrokowych. Zdawałam sobie sprawę, że intelekt i język to jedyne narzędzia jakie mam, i że należy w nie inwestować. Każde ukończone studia zwiększają moją szansę na lepszą pracę. Nikt by mnie nie zatrudnił w Warsztatach Terapii Zajęciowej czy na uczelni, bez odpowiedniego wykształcenia. Każdy człowiek wybiera swoją życiową drogę. Ja wybrałam naukę, może trochę z powodu braku innych możliwości, ale to był mój plan na lepsze jutro, który jak na razie się sprawdza.

Wróćmy jeszcze do Fundacji „Radius”. Co daje Pani ta praca na rzecz innych osób?

Patrząc z perspektywy moich 34 lat, mogę stwierdzić, że miałam w życiu dużo szczęścia. Przede wszystkim zawsze mogłam, i nadal mogę liczyć na wsparcie mojej mamy. To ona nauczyła mnie nie bać się życia. Pozwalała mi decydować o sobie. Zachęcała do samodzielności. Powtarzała mi: „to, że się raz skaleczyłaś nie oznacza, że masz nigdy więcej nie wziąć noża do ręki”. Jestem Jej za to ogromnie wdzięczna. Również w liceum i na studiach spotkałam wielu życzliwych ludzi: nauczycieli, wychowawców, rówieśników. Dzięki ich wsparciu mogłam się rozwijać, podejmować nowe wyzwania, doświadczać nowych rzeczy. To między innymi ci ludzie mieli wpływ na to, kim jestem obecnie. Pomogli mi osiągnąć niezależność, usamodzielnić się.

W pewnym momencie mojego życia pojawiła się refleksja, że przyszedł czas na to, abym to teraz ja wspierała innych. Dała komuś szansę, tak jak kiedyś ktoś dał ją mnie.

Poza tym odkąd pamiętam, zawsze lubiłam coś planować, organizować, rozpracowywać logistycznie, pisać jakieś scenariusze i dobrze się w tym odnajdywałam.

A czy współpracują Państwo z innymi organizacjami? Wiem, że jest Pani też w Zarządzie Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym.

Tak, od niedawna. I część podopiecznych TPG korzysta też z pomocy naszej Fundacji. Poza tym współpracujemy z Forum Dostępnej Cyberprzestrzeni, z Polskim Związkiem Niewidomych, ze Spółdzielnią Socjalną „Akceslab”, ze słupskim Klubem Turystyki Pieszej „Orły”, Stowarzyszeniem „Pomorska Kolej Drezynowa”, Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną i Miejską Biblioteką Publiczną w Słupsku oraz paroma innymi podmiotami.

Na Państwa stronie internetowej znalazłam informację, że realizowany jest projekt pod nazwą „Niewidomy uczeń w naszej szkole”. Na czym on polega?

Jest to projekt, dofinansowany ze środków PFRON, za pośrednictwem Urzędu Miasta Słupska. W jego ramach prowadzimy między innymi zajęcia z dziećmi i młodzieżą ze szkół ogólnodostępnych, które mają na celu przybliżyć „świat osób z dysfunkcją wzroku”. Pokazać, jak te osoby funkcjonują, jak radzą sobie z nauką, codziennymi obowiązkami. W ramach projektu odbędzie się także wystawa sprzętu dla niewidomych, dedykowana nauczycielom szkół powszechnych i rodzicom dzieci niepełnosprawnych wzrokowo. Tego typu wydarzenia organizowane na terenie naszego miasta były wcześniej adresowane głównie do osób niewidomych i słabowidzących, ale ponieważ coraz więcej osób z problemami wzroku trafia do szkół ogólnodostepnych, to uznaliśmy, że należy pokazać nauczycielom pomoce, które warto kupić, by sensownie wydać środki na edukację uczniów z dysfunkcją wzroku. W ubiegłym roku udało nam się zrealizować podobny projekt, w ramach którego szkoliliśmy przedstawicieli administracji publicznej oraz zorganizowaliśmy dużą konferencję na temat szeroko rozumianej dostępności miasta Słupska.

Skoro rozmawiamy, będąc jeszcze na pięknym i jednocześnie wciąż mało znanym Podlasiu, to czy – podobnie jak po poprzednich wycieczkach – po tej także powstanie publikacja przybliżająca ten region?

Nie, tym razem nie było takiego założenia, ale skoro jesteśmy przy publikacjach, to w niedługim czasie ma powstać inna, też dofinansowana przez PFRON, pod tytułem „Szkoła dostępna dla wszystkich”. Będzie to poradnik mojego autorstwa dla nauczycieli szkół ogólnodostępnych. Publikacja składać się będzie z czterech części i w dużym uproszczeniu zawierać będzie wskazówki na tematy: jak pracować z uczniem mającym określoną dysfunkcję, jak dostosować program nauczania, metody, środki i otoczenie fizyczne pod kątem danej niepełnosprawności. Poradnik będzie dostępny na naszej stronie internetowej bezpłatnie, więc każdy zainteresowany tym tematem, będzie mógł się z nim zapoznać. Zostanie też rozesłany na płytach CD do szkół.

Kończąc już naszą rozmowę, zadam jeszcze pytanie o marzenia, bo pewnie jakieś są…?

Fajnie byłoby mieć swój lokal, takie biuro, do którego każdy mógłby przyjść, porozmawiać, uzyskać wsparcie, informację… Takie biuro odpowiednio dostosowane, pozbawione barier. Pewnie przydałby się pracownik na etacie – jeden albo kilku…

A jakieś inne marzenia, bardziej prywatne, np. o czym Pani marzy jako Agnieszka?

No cóż… Chciałabym, aby moi bliscy byli zdrowi i by wszelkie nieszczęścia trzymały się od nich z daleka. Jeśli chodzi o mnie, to zdrowie jak na razie mi dopisuje, mam za co żyć i gdzie mieszkać. Ogólnie nieźle sobie radzę i generalnie jestem spełnionym człowiekiem.

A czego można by Pani życzyć? Może wydłużenia dnia?

O tak, myślę, że bardzo by mi pomogło wydłużenie dnia o jakieś dziesięć godzin. No, chociaż o sześć (śmiech).

A czy nie obawia się Pani jeszcze większych problemów organizacyjnych i czasowych, gdy informacja o Was „pójdzie w świat”, i w projektach organizowanych przez Pani Fundację, będą chciały wziąć udział kolejne osoby „z Polski”?

Chętnie nawiążemy współpracę i chętnie przyjmiemy nowe osoby do udziału w naszych projektach. Nasza Fundacja jest otwarta dla wszystkich, dla tych, którzy potrzebują pomocy i dla tych, którzy chcą ją ofiarować.

A czy jest już jakiś pomysł na kolejny wyjazd?

Tak, w naszych głowach klarują się już nowe pomysły, również te wyjazdowe. W chwili obecnej nie chcielibyśmy jednak ich zdradzać.

W takim razie życzę powodzenia i możliwości realizacji Państwa planów, a sama już dziś zapisuję się na kolejną wycieczkę.

Rozmawiała Renata Nowacka-Pyrlik, instruktor ds. rehabilitacji niewidomych i słabowidzących

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników