Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Moja przygoda z zaćmą - Izabela Galicka

Nigdy bliżej nie zastanawiałam się nad tą chorobą. Owszem, słyszałam oczywiście o dziesiątkach operacji tego schorzenia, ale prawie zawsze dotyczyły one osób w podeszłym wieku. Jakoś nigdy nie myślałam, że i mnie może ono dotknąć. Żyłam w błogim przekonaniu, że oprócz zaawansowanej krótkowzroczności, którą mam, żadna inna choroba oczu mnie nie dopadnie. Drugie moje fałszywe przekonanie wynikało z wrodzonego uporu.

Chciałam bardzo wierzyć, że moje własne oczy wystarczą mi do końca życia. I że żadnej operacji nigdy się nie poddam. A tutaj, niestety, w wieku 49 lat musiałam całkowicie zrewidować to stanowisko.

Zaczynało się dość niewinnie, i w sumie prawie niezauważalnie. Ot, może trochę częściej bolała mnie głowa, gdzieś głęboko za oczami. Kładłam to oczywiście na karb zmęczenia, zbyt długiego siedzenia przy komputerze itp. Potem, od czasu do czasu, zwłaszcza tuż po przebudzeniu, ale nie codziennie, widziałam wszystko przez lekką mgiełkę. Później jednak widzenie wracało do normy, a ja zapominałam o sprawie. Dolegliwości te były jednak tak mało uciążliwe, że wkrótce o nich zapominałam. Nie czułam też, żeby pogorszyła mi się ostrość widzenia, wprost przeciwnie, wydawało mi się nawet, że widzę troszeczkę lepiej. Jak się później dowiedziałam, jest to jeden z częstszych pierwszych symptomów tej choroby. I nagle, w przeciągu miesiąca przestałam prawie zupełnie widzieć. Wszystko za mgłą. Nie mogę czytać. Nie mogę właściwie pracować przy komputerze.

Po prostu n i c n i e w i d z ę! Cały świat się rozmył, twarze znajomych, kontury postaci i przedmiotów. Kolory przestały być intensywne. Najgorzej było jednak z poruszaniem się w przestrzeni – nie widziałam krawędzi schodów, nie potrafiłam ocenić odległości. Z ledwością odczytywałam numery autobusów. Totalna panika, paroksyzmy lęku, przerażenie – tracę wzrok! Stało się to, czego najbardziej się w życiu obawiałam!

Nie będę ukrywać – nie byłam w tym momencie dzielna. Dwa tygodnie leżałam na łóżku w samotności, odpalając papierosa od papierosa. Zastanawiając się, czy jutro jeszcze będę widzieć. Zastanawiając się, wbrew samobójczym myślom, które mnie nachodziły, czy dam radę żyć bez wzroku i jak. Jednak w człowieku instynkt życia jest czymś niesamowitym. Wstałam w końcu z łóżka i poszłam do lekarza. Wolałam już najgorszą diagnozę od tej niewiedzy i strasznej niepewności.

Diagnoza, paradoksalnie okazała się wybawieniem – zaćma jądrowa w obydwu oczach. Ale to nie wyrok – raczej szansa – no, ale bezwzględnie konieczna jest operacja. Znalazłam się więc w pewnym sensie pod ścianą, czego bardzo nie lubię. Jeżeli nie zrobimy operacji, to z p e w n o ś c i ą nie będę widziała, i to w dodatku może stać się dość szybko. Jeżeli zrobimy – prognozy są bardzo dobre, doktor zapewnił mnie, że możliwa jest redukcja krótkowzroczności nawet do -4 dioptrii. Teraz, kiedy mam -20, ta możliwość graniczy dla mnie wręcz z cudem. Nie, nie zdecydowałam się od razu, musiałam to przemyśleć, choć argumentów „za” było zdecydowanie więcej. Wiecie, co w dużej mierze przeważyło? Może to głupie, ale nadzieja, że znowu będę mogła czytać książki. Jakoś nigdy nie mogłam się w pełni przekonać do audiobooków.

Diagnoza przyniosła uspokojenie. Wiem, już na czym stoję. Mogę decydować o sobie. Wybrać lekarza, do którego mam zaufanie. I klinikę, która zapewni mi komfort psychiczny podczas operacji. Jestem wyciszona i spokojna. W dzień zakraplam co cztery godziny krople z antybiotykiem. Wieczorami słucham ulubionego Rachmaninowa. Czekam. Prawdę mówiąc, nie mogę już się doczekać. Żeby widzieć.

Izabela Galicka

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.