Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Z determinacją, samodyscypliną i wytrwałością – Beata Dązbłaż

„Widzieć czy nie widzieć, oto jest pytanie, z Hamleta ten dylemat zrobiłby plamę na ścianie, kto z nas ma gorzej, nie byłbym taki pewien, może oczy ci otworzy, bo czy czujesz się najlepiej, widząc, że w miastach są dzielnie….” – śpiewa W.A.M, czyli Wojciech Artur Makowski, hobbystycznie raper, wyczynowo pływak. Kawałek godny polecenia, można go znaleźć na YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=DsavedYlSuM

Co prawda wyczynowego pływania nie planował. Jego tata i brat pływali, uczestniczyli w zawodach na szczeblu krajowym, a więc i małego Wojtusia rodzice dla podtrzymania tradycji rodzinnych zapisali na basen w rodzinnych Kielcach.

– Zawsze miałem większą potrzebę ruchu, chodziłem na zajęcia z pełnosprawnymi rówieśnikami do końca gimnazjum. Potem była siłownia, więc kiedy nadarzyła się taka okazja na studiach, łatwiej było mi zacząć pływać wyczynowo.

Medale też nieplanowane
A stało się to, jak mówi Wojtek, przypadkowo. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim zarządzanie, ale trzeba też było zaliczyć WF. Skierowano go do sekcji pływackiej osób z niepełnosprawnościami.

– I tak się to potoczyło – mówi Wojciech. Potoczyło się całkiem nieźle, bo przez te lata udało mu się zdobyć wiele medali – kilkanaście medali mistrzostw Europy i świata oraz ten najważniejszy – srebrny medal igrzysk paraolimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku w rywalizacji na 100 metrów stylem grzbietowym.

Pierwszy brąz w zawodach międzynarodowych zdobył w 2014 roku na mistrzostwach Europy na 100 metrów stylem dowolnym. – Ten medal z igrzysk w Rio grzechocze, jest tak przygotowany, że można go poznać wszystkimi zmysłami. Jestem dumny z każdego medalu, niezależnie czy to mistrzostw świata, Europy czy medalu olimpijskiego.

Ostatnie igrzyska paraolimpijskie w Tokio były dla polskiego zawodnika niełatwe. – To było trudne doświadczenie ze względu na to, że igrzyska odbyły się rok później z powodu pandemii. Odbiło się to na mojej kondycji, bo ciało było już bardzo zmęczone ciągłymi treningami, które przecież trwały przez dwa lata. Podczas samego pobytu w Japonii miałem kłopot z aklimatyzacją, bardzo dużo spraw poszło nie po mojej myśli. Trochę czasu zajęło mi, żebym potem mógł dojść do siebie. Natomiast z perspektywy czasu na pewno oceniam to doświadczenie jako bardzo cenne – mówi.

W czasie przed igrzyskami w Tokio pojawiło się podejrzenie o to, że jego rywal Holender Rogier Dorsman widzi, chociaż startował w kategorii dla osób niewidzących (S11). Dodatkowo był jeszcze stres związany ze startem.

Żona za kółkiem
Jednak po igrzyskach w Tokio Wojtek razem z żoną zrobili sobie samochodową wyprawę z Wrocławia aż do hiszpańskiego Alicante, po drodze zwiedzając dziewięć państw, dwadzieścia miast i pokonując prawie siedem tysięcy kilometrów w trzy tygodnie.

– To było niesamowite przeżycie, kochamy poznawać świat i już planujemy następną wyprawę, jak tyko czas nam pozwoli. Żona jest nie tylko świetną żoną, ale też świetnym kierowcą.

Znają się jeszcze z czasów licealnych, choć wtedy specjalnie się nie kolegowali. Dopiero dwa lata po liceum spotkali się na imprezie w klubie, gdzie każdy przyszedł ze swoimi znajomymi, i tak „zaskoczyło” niespodziewanie, że dziś są małżeństwem. Oboje z Kielc, po paru latach spędzonych w Warszawie, przeprowadzili się około rok temu do Wrocławia, ze względu na treningi Wojtka.

Przed nim najbliższy cel – mistrzostwa świata w czerwcu 2022 roku na Maderze. – Lubię podążać krok za krokiem i mieć trochę bardziej namacalne cele niż ułożone w tak dalekiej perspektywie. Na pewno igrzyska w Paryżu w 2024 roku są punktem, do którego zmierzam, ale jest jeszcze za daleko, by opierać się w stu procentach na tym celu i trzymać motywację na dobrym poziomie.

Jego sposób na myśli przed startem to… brak myśli. – Każdy ma inną metodę na koncentrację, na poradzenie sobie z emocjami. Jeśli chodzi o mnie, to wiem, że im mniej myślę, tym lepiej, start nie jest momentem na myślenie. Wtedy najważniejszą rolą głowy jest, by zeszła z drogi mięśniom, to one mają zapracować, a głowa tylko poprowadzić. Całą energię najlepiej zostawić wtedy dla mięśni, które wiedzą, co mają zrobić.

Jak niewidomy prowadził widzącego
Podróż na Maderę w czerwcu, aby kibicować Wojtkowi, planuje też Lesław Blacha, jego przyjaciel. Byli sąsiadami w bloku, ale dopiero gdy Lesław zobaczył Wojtka w podcaście, dowiedział się, że ma „takiego” sąsiada. Potem było jeszcze kilka przypadkowych spotkań, na przykład na Niewidzialnej Wystawie, i w końcu zawiązała się znajomość, a potem przyjaźń. Wojtek to osoba z niesamowitą determinacją, samodyscypliną i wytrwałością, ale i dobrym sercem – mówi Lesław.

Najbardziej zapamiętał, co wspomina ze śmiechem, jak Wojtek podczas wspólnej wyprawy do Kambodży pomagał jemu i koledze trafić do pokoju. – Hotel był olbrzymi, wszystko wyglądało tak samo i zwyczajnie się zgubiliśmy, nie potrafiliśmy trafić do pokoju. Dopiero Wojtek nas zaprowadził i to mocno utkwiło mi w pamięci, że on nie widzi, a nas potrafił pokierować – wspomina.

Wspólnych wypraw było więcej, w planie są już następne.

„Bo mi się chce”
Swoją przygodę z rapem Wojtek traktuje lekko, jako hobby, chociaż jest jego spełnieniem marzeń, bo od zawsze lubił taką muzykę i też tak chciał – jak mówi. – Byłem zafascynowany tym rodzajem muzyki jako młody chłopak. Nagrałem płytę, ale traktuję to jako hobby, zrobiłem to bardziej dla siebie, na pamiątkę i dla zabawy, ale było to bardzo fajne doświadczenie. Płyta nosi tytuł „Czego oczy nie widzą”. W swoich tekstach nie ucieka od tematyki niepełnosprawności wzroku, wręcz przeciwnie, zadaje niemal egzystencjalne pytania w lekkim raperskim stylu, jak choćby te przytoczone na samym początku artykułu. Włącza też w teksty swoje doświadczenia pływackie i sportowe.

Tak też było we wspólnym projekcie z Sound’n’Grace i innymi sportowcami „Bo mi się chce” https://www.youtube.com/watch?v=qaFspJo5_yI, który powstał m.in. z jego inicjatywy, i którego jest producentem. – Zawsze chciałem doświadczyć, jak wygląda realizacja utworu z takim zespołem, jak tworzy się teledysk. To był ogromny projekt, w który zaangażowało się wiele osób i to była naprawdę świetna przygoda. Najtrudniej było zgrać wszystkich w jednym czasie, ale warto było. Każdy, kto w nim uczestniczył, to wyjątkowa osoba z wielkim serduchem, każdy coś od siebie dał. Nie było łatwo, jak musieliśmy przekładać trzeci raz kręcenie teledysku, przygotowanie wszystkiego było nie lada wyzwaniem, ale udało się wspólnymi siłami to zrobić. Celem przedsięwzięcia było przeciwstawienie się popularnemu sloganowi „nie chce mi się”, ale też pokazanie siły sportu dzięki sportowcom z niepełnosprawnościami i pełnosprawnym.

Wojtkowi się chce, choć przecież, jak każdy człowiek, też miewa gorsze dni. – Są oczywiście momenty, kiedy mam słabsze chwile, ale to nie jest powód, żeby nie działać dalej, może na mniejszych obrotach, wolniej, dopasowując się do nastroju, ale jednak działać. Nie ma się co wtedy naciskać, tylko działać w swoim tempie. Jednak na pewno częściej mi się chce, niż nie chce.

Jego sposób na radzenie sobie z gorszym samopoczuciem to nieblokowanie tych uczuć. – Nie udaję i nie wmawiam sobie, że jest dobrze, kiedy nie jest, natomiast próbuję kierować swoją uwagą, przeżyć te negatywne emocje, pozwolić im się wyczerpać i kierować w stronę tych lepszych odczuć. Jednak w jakiejś części to my wybieramy, co chcemy odczuwać.

Nie tylko dla siebie
Wojtek chętnie angażuje się w projekty, które mogą pomóc innym. „Jak zawsze, gram z WOŚP. A w tym roku na licytację leci ode mnie oryginalny plecak 4F, prosto z paraolimpijskiej kolekcji Tokio 2020. To zupełny unikat, a do wieczora w najbliższą niedzielę, macie szansę pod poniższym linkiem zdobyć go nie tylko dla siebie, ale też dla tej wyjątkowej Orkiestry i dla wielu oczu, dla których tym razem gramy” – napisał przed finałem WOŚP w swoich mediach społecznościowych.

Jest także ambasadorem akcji zorganizowanej przez Polską Agencję Antydopingową „Biegam z czystą przyjemnością”. Celem charytatywnego biegu, który odbędzie się 9 kwietnia 2022 roku, będzie walka z depresją wśród sportowców. – Kiedy dowiedziałem się o celu charytatywnym akcji, miałem ciarki. Będąc sportowcem, doskonale wiem, ile emocji kosztuje mnie każdy trening i każdy start na zawodach. W naszej pracy jesteśmy w ciągłym bólu i ciągłej rutynie. Jesteśmy wiecznie zmęczeni. Ja sam dopiero co wyczołguję się z długotrwałych problemów z bezsennością – mówił Wojciech Makowski.

Zresztą jest to cel bardzo zbieżny z jego planami na dalszą przyszłość, gdy już zakończy karierę wyczynowego sportowca. – Jeszcze parę lat mi zostało, ale ja także czuję, że mój organizm zaczyna inaczej funkcjonować, na przykład potrzebuję więcej czasu, by się zregenerować. Lata lecą i to będzie szło w tym kierunku. Dlatego nie zwalniam się z myślenia co potem. Bardzo bym chciał pracować w przyszłości ze sportowcami pod kątem wsparcia psychologicznego, doradczo-mentorskiego. Zrobiłem już nawet kurs na trenera mentalnego i jestem w trakcie szkoły doradczo-terapeutycznej. Chciałbym w ten sposób pomagać sportowcom, może nie tylko im, ale ta działka sportowa jest mi bardzo bliska, bo sam jestem jej częścią – mówi dobiegający trzydziestki sportowiec.

Jest świadomy tego, że brakuje takich miejsc i instytucji, które wsparłyby sportowców po zakończeniu kariery wyczynowej. Na razie Wojtek kończy studia z zarządzania, pisze pracę magisterską, którą chce obronić w wakacje. I na razie jego pracą jest pływanie. W jednym z wywiadów żartował, że pierwszą rzeczą, którą robi po przyjściu do pracy, to rozebranie się.

Doświadczać
Docenia to, że rodzice nie trzymali go pod kloszem, dali mu możliwość życia tak jak inni rówieśnicy.

– Nie ograniczali mnie, pozwalali mi poznawać świat, głównie słuchem, dotykiem, ale nie biegali za mną i nie trzymali za ręce, żebym nie upadł. To ważne, na pewno każdemu polecałbym taki sposób patrzenia na swoje dziecko z niepełnosprawnością. Bo ona nie jest powodem do tego, żeby dziecko izolować. Nie tędy droga, w ten sposób nie będzie się ono socjalizować, nie będzie się rozwijać.

Sam lubi doświadczać, nie lubi nudy. – Lubię, jak coś się dzieje, uważam, że im więcej w życiu doświadczymy, tym bardziej się rozwiniemy. Im więcej okazji, by gdzieś jechać, coś poznać, tym bardziej ubogaca nas to jako ludzi. Sam skakał już na spadochronie, bungee, próbował jazdy samochodem jako kierowca czy unoszenia się w powietrzu w tunelu aerodynamicznym.

Wada wzroku Wojtka wynikała z wielu schorzeń, urodził się z niedorozwojem gałek ocznych, oczy zatrzymały się w pewnym stadium rozwoju. – Urodziłem się ze szczątkowym wzrokiem. Nie ma sensu buntować się przeciw czemuś, na co nie ma się wpływu. Zawsze raczej staram się działać z tym, co mam i takimi sposobami, jakie na to znajdę. Niepełnosprawność zmusza do kreatywności. Oczywiście, pewne rzeczy są bardziej czasochłonne, trzeba dłużej pogłówkować, jak je zrobić i myśleć nad rozwiązaniami. Albo będziemy sobie potrafili to poukładać, albo będziemy po prostu nieszczęśliwi – kwituje.

Zdaje sobie sprawę, że może zabrzmi to niefortunnie, ale podkreśla, że to tylko na pierwszy rzut oka, brak wzroku może wydawać się końcem świata. – Ale na pewno tak nie jest. Najgorszy jest sam proces tracenia wzroku i zmiany swoich przyzwyczajeń, uczenia się życia na nowo – to jest bardzo trudne. Każdy to musi przepracować po swojemu, w swoim tempie i na to nie ma złotej rady. Z tym po prostu trzeba się pogodzić, przejść proces rehabilitacji, bo bez tego nie pójdzie się dalej, to jest konieczne. Dziś żyjemy w świecie, który daje mnóstwo możliwości technologicznych, większość świata jest „pod palcem”. Jest wiele możliwości pracy, rozwijania hobby. Uważam, że najważniejsze jest to, by żyć aktywnie i starać się znaleźć sposoby na to, by się spełniać, bez rozpamiętywania tego, co „by było, gdyby…”.

W 2016 roku Wojciech Makowski został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi.

Beata Dązbłaż

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2021–2024 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.