Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Drogo! panie, drogo...

Kilka tygodni temu spotkałem się ze znajomymi w pubie. Jak zwykle, rozmowa musiała zejść na tematy technologiczne. Nie może być inaczej – interesujemy się wszyscy rozwiązaniami, które istotnie mogą wpłynąć na kształt naszego życia. Rozmawiamy o funkcjach, ergonomii, jakości i oczywiście o cenie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jedynym istotnym parametrem – na podstawie którego dokonywana jest ostateczna ocena – stawianym na początku, w środku i na koniec dyskusji jest… cena! Niech sobie będzie duże i ciężkie, niech wymaga nieustannego pukania w ekran dotykowy. Jakież to ma znaczenie, jeżeli jest tanie i można sobie to mieć. „Kapitał” Marksa pouczał nas, że ilość przechodzi w jakość. Niestety, zawsze w gorszą.
Osiągnęliśmy już taki stan umysłów, że koszt dwudziestu złotych za przydatną aplikację mobilną oceniany jest jako wysoki, a jej producent za krwiopijcę i gangstera, który na biednych niewidomych planuje zarobić kolejne miliony. Może trochę przesadziłem – nie wszyscy tak myślą.

Skąd taka cena?

Nim pojawiły się smartfony, będące w istocie całkiem mocnymi obliczeniowo komputerami, na których możliwe jest uruchomienie wielu zaawansowanych programów, osoby z niepełnosprawnością wzroku korzystały z urządzeń dedykowanych zaspokajających konkretne potrzeby. Cena tych urządzeń była i w większości przypadków nadal jest szokująca. Urządzenia lektorskie, notatniki i monitory brajlowskie to koszt kilku lub kilkunastu tysięcy złotych. To bardzo poważny wydatek. Utarło się przekonanie, że sprzęt specjalistyczny musi być drogi. Jest w nim dużo sensu. Prawdą jest, że wielkość grupy użytkowników tych urządzeń jest przynajmniej kilkaset razy mniejsza niż grupy użytkowników towarów standardowych. Ile sprzeda się telewizorów, a ile urządzeń lektorskich? Tego w ogóle nie da się porównać. Skąd, jak nie ze sprzedaży mają brać się wpływy na konta firm realizujących te projekty?
Wysoka cena wymusiła wprowadzenie systemu dotacji. Jak mądrze wspierać? Kogo: producenta czy użytkownika? Nasuwa się pytanie, co ma zmotywować producentów sprzętu do obniżania ceny w sytuacji, w której użytkownik końcowy płaci jej niewielką część? Co ma skłonić użytkownika do racjonalnych zakupów, skoro niewielką część wydatków pokrywa z własnej kieszeni? Szafy w wielu domach są pełne nieużywanych sprzętów. Pamięci smartfonów zapełnione nieużywanymi aplikacjami. Wielokrotnie słyszałem słowa: „dostałem dofinansowanie, to kupiłem, ale nie używam”. Produkt jest albo nieergonomiczny i lepiej radzić sobie inaczej, albo kosztowny w dalszej eksploatacji. Po zaspokojeniu ciekawości lub chęci posiadania zapominamy o nim.
Przeglądając oferty dystrybutorów sprzętu wspomagającego dla osoby z dysfunkcją wzroku, miewam wrażenie, że producenci i sprzedawcy stosują politykę cenową opartą na założeniu, że końcowy użytkownik otrzyma znaczne dofinansowanie, więc cena nie ma dla niego istotnego znaczenia.

Pomyślmy teraz o producentach. Nie jest istotne, czy są to producenci sprzętu czy oprogramowania, zaawansowanej technologii czy prostych lub nawet banalnych w swej prostocie akcesoriów. Zwykle, lecz nie zawsze, posiadają oni wiedzę i doświadczenie, które uprawniają ich do zajmowania się sprzętem dla niewidomych. Prawdopodobnie starają się oni określić wielkość grupy klientów. Już o tym wspomniałem. Grupa potencjalnych użytkowników to garstka osób w porównaniu z całą populacją. Z czego zatem pokrywać koszty projektów? Jeśli ze sprzedaży, to cena musi być wysoka. Nie możemy oczekiwać, że przedsiębiorca będzie dokładał do interesu.
Dochód powinien wynikać ze sprzedaży. To jedyny warunek, aby było zainteresowanie wysoką jakością produktów i ich popularnością wśród użytkowników. Na szerokim rynku, jeśli rynek się zaczyna nasycać, szukają nowych pomysłów lub rozwijają stare. Coś musi się dziać. Produkt musi być z roku na rok lepszy. Co do zasady – zgoda. Skąd zatem opinie, że na kolejnych corocznych targach sprzętu wspomagającego nowości są niebywałą rzadkością? Projekt musi się zwrócić, i nim podjęte zostaną kolejne, bardzo kosztowne działania projektowe, poprzedni wyrób musi na siebie zarobić. Jeśli wielkość sprzedaży jest mała, trwa to latami.

Ciemna strona dotacji

Pomysły, w wyniku których dotowany jest głównie proces projektowania w jego szerokim rozumieniu, czyli tak zwane badania i rozwój, mają swoje poważne wady. Zakładam, na potrzeby tego felietonu, że dotacja sama w sobie może stać się celem dla przedsiębiorstwa. Z jej pomocą przy okazji wykonania produktu dla niewidomych rozwija ono swoje kompetencje, umacnia pozycję lub przynajmniej zwiększa swoją rozpoznawalność na rynku. Istnieje zatem poważne ryzyko, że nie funkcjonalność, ergonomia i pewność działania produktu będzie przedmiotem największej troski. Pisząc to, zastanawiam się, czy nie przesadzam, nie przedstawiam sytuacji w ciemniejszych barwach, niż jest w istocie. Nie potrzebuję jednak długo szukać w pamięci projektów, które zdają się potwierdzać słuszność tego poglądu.
Pomyślmy na przykład o tych, które kończą się wraz z rozliczeniem dotacji. Prace zatrzymują się na etapie, w którym jest już „jakiś” rezultat, a ich kontynuacja zagrażać może budżetowi przedsięwzięcia. Z tą chwilą motywacja do słuchania uwag zgłaszanych przez testerów i wdrażania udoskonaleń znacząco słabnie. Produkt się nie rozwija, gdyż nie jest to dla prowadzącego dostatecznie dochodowy. Pozostaje jedynie działanie nie tyle projektowe, co marketingowe;. uzupełnianie wersji językowych, udział w wystawach, promocja w specjalistycznych serwisach informacyjnych itp. Nie wprowadzają one nowej jakości a jedynie pomagają czerpać zysk z już zakończonej pracy. Drugim, negatywnym skutkiem dotacji jest fakt, że dotowany proces projektowania umożliwia obniżenie ceny końcowej produktu. Szczególnie dotyczy to oprogramowania, w przypadku którego nie ponosi się wysokich kosztów produkcji urządzeń w ilościach małoseryjnych. Jego dystrybucja poprzez przeznaczone do tego serwisy internetowe jest praktycznie bezkosztowa. Każdy pojedynczy zakup to niemal czysty zysk dla sprzedającego. Tu zaczyna się dramat: mamy często przeciętny lub zdezaktualizowany i nie ulepszany produkt, którego zaniżona sztucznie poprzez dotację cena staje się wyróżnikiem, poziomem odniesienia dla innych rozwiązań. Czyż nie wspomniałem o wrażeniu, że cena jest najważniejszym kryterium wyboru?… Wyobraźcie sobie teraz przedsiębiorcę, który zechciałby zrobić coś podobnego, ale zgodnego z oczekiwaniami odbiorców. Dobrze znającego i rozumiejącego te oczekiwania. Zdolnego do wytworzenia produktu, działającego pewnie, niezawodnie. On nie może już liczyć na dotację a konfrontować się musi z nierealną ceną swego poprzednika. To nie koniec… Musi jeszcze przekonać zniechęconych użytkowników pierwowzoru do tego, że tym razem naprawdę to działa. Dodatkowy wysiłek, praca i koszty.

Drogo jest, czy nie?

W istocie urządzenia dedykowane, specjalistyczne są drogie. Mają swoje niewątpliwe zalety. Nie rozwijają się jednak w istotnym stopniu przynoszącym nową jakość. Mam wrażenie, że ich rozwój idzie w kierunku dodawania kolejnych funkcji poprzez wymianę oprogramowania. Funkcji, które są w innych urządzeniach. To działanie obliczone bardziej na zatrzymanie obecnego użytkownika niż na zdobycie nowego.
Alternatywą dla nich w ostatnim czasie stają się coraz lepiej działające platformy mobilne i instalowane na nich oprogramowanie. Oczywiście, to jeszcze nie ta jakość, ale jest coraz lepsza i posiada dobrą perspektywę dalszego rozwoju. Na jednym smartfonie można mieć wiele odrębnych aplikacji. Ich cena jest bardzo niska w porównaniu z ceną specjalizowanych urządzeń. Co to znaczy niska? Wracamy do początku mojego wywodu…
Otóż we wspomnianym pubie, po trzecim piwie usłyszałem: „dwadzieścia złotych to dużo”. Trzymajcie mnie ludzie! Mówię: „dużo? Właśnie wypiłeś piwa za trzydzieści gamoniu! Za kilka godzin wesołość minie, a aplikacja służyć będzie długie miesiące!”.
Tak to wygląda. Otwarty na cały świat rynek aplikacji umożliwia dostęp do dużych grup użytkowników. To pozwala obniżać ceny do naprawdę niskich. Ale przecież populacja niewidomych użytkowników jest niemal tysiąckrotnie mniejsza. Pomyślcie zatem, że tyle razy mniejszy jest dochód ze sprzedaży specjalizowanych aplikacji. Skoro przyzwyczailiśmy się do ceny dwa euro za aplikację dla wszystkich, to może nie powinna nas dziwić aplikacja za dwieście euro przygotowana specjalnie dla niewidomych. Czy nie? To i tak znacznie mniej dochodowy interes niż na szerokim rynku, na którym jej sprzedaż nie ma żadnego sensu i z pewnością nie spotka się z zainteresowaniem. Jak to tłumaczyć? Jak przekonać ludzi, że sto euro za znaną, nieźle działającą aplikację rozpoznającą pismo wydrukowane to niewielka cena? Nad tym naprawdę trzeba się narobić, a zyski są mizerne w stosunku do tych, jakie mogą osiągać twórcy głupawych gierek dla nierozgarniętej młodzieży. Przeglądając listę aplikacji na „App Store” lub „Google Play”, napotykamy ceny na poziomie pojedynczych Euro. Ogromna ilość jest bezpłatna. Przyzwyczajamy się do tego i wydaje nam się, że to normalne. Uogólniamy – tak zawsze powinno być.
Nim wyrazimy pogląd, czy aplikacja jest tania czy droga, dobra czy zła, pomyślmy o tym. Pomyślmy o jej rzeczywistej użyteczności, jak skutecznie zaspokaja nasze potrzeby. Pomyślmy o tym, czy jej cena jest naprawdę dla nas zbyt wysoka w stosunku do tych korzyści i czy nie poddajemy się zbiorowej dezorientacji wynikającej z zalewu masą groszowych lub pozornie darmowych aplikacji. Szukajmy informacji, dyskutujmy na forach i listach dyskusyjnych. Wymieniajmy się teoretyczną wiedzą i doświadczeniami praktyki. Sprawdzajmy merytoryczną rzetelność opinii. Pomyślmy sami, co zyskamy, a co stracimy, decydując się na zakup.

Jan Szuster, inżynier elektronik, prezes Firmy „Pirs Creative Lab”

PS Powyższy tekst intencjonalnie jest kontrowersyjny. Pisząc go, chciałem pokazać ciemne strony niektórych rozwiązań. Poruszyć i sprowokować do dyskusji. Nie oznacza to, że postrzegam świat jako czarno-biały, jak można by pomyśleć po lekturze felietonu.
JS

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu TYFLOSERWIS - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2016 - INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.