Treść strony

Podaruj nam 1,5 procent swojego podatku

 

Historia pewnego medalu - Jerzy Ogonowski

Wydaje się, że rehabilitacja indywidualna, społeczna, zawodowa, trwa w naszym kraju już dawno ponadustrojowo i wiele, wiele lat oraz jeden dzień dłużej, toteż warto by już wchodzić coraz częściej w szeroki świat, tym bardziej że nie jest on aż tak bardzo nieprzyjazny niewidomym, jak mogłoby się wydawać. Obserwacje jednak wskazują na to, że jeszcze ciągle osoby z niepełnosprawnością wzrokową nazbyt chętnie, nawet przy pewnych sukcesach i postępie techniki, przechodzą do środowiska niewidomych i zajmują się sprawami dość prostymi, jak na przykład handel sprzętem dla niewidomych, zamiast czynić i rozwijać to, do czego ich Pan Bóg stworzył, nawet jeśli by tego Pana Boga nie było.

Kiedy w roku 1968 podejmowałem pracę tłumacza, było wielu ludzi, którzy sądzili, iż porywam się z motyką na słońce, tym bardziej że praca dotyczyła tłumaczeń technicznych, z rysunkami, tabelami itp. Prezes spółdzielni nauczycielskiej, która oprócz produkcji leżaków do przedszkoli i map do szkół, zajmowała się także korepetycjami i tłumaczeniami, sądził, że będę się cieszył z samego faktu, iż niby mam tu pracę i dam mu święty spokój, a on będzie postrzegany jako człowiek dobrego serca.

Trafiłem jednak na mądrą kobietę w Komitecie Wojewódzkim PZPR, gdzie się zgłosiłem z problemem. Dla młodszych czytelników wyjaśniam, że w tamtych czasach o ilości etatów decydowały w podmiotach gospodarczych Komitety Wojewódzkie Partii. Owa kobieta podeszła do sprawy pragmatycznie, przyjmując następującą postawę: prezes spółdzielni akurat zwrócił się o przyznanie dwóch etatów. „A my mu damy trzy, przy czym jeden będzie dla pana, a z dwoma pozostałymi niech robi, co chce”. Ale w ten sposób okazało się, wbrew pozorom, że moja sytuacja jest dość nieciekawa, bo wspomniany prezes, znalazł się w dość dogodnej dla siebie sytuacji: kiedy miał chęć dać komu innemu na zlecenie tłumaczenie, twierdził, że jestem jeszcze młody i niedoświadczony i tego brać nie mogę. Tak na marginesie, ten pan prawdopodobnie nawet średnim wykształceniem się nie legitymował. Kiedy z kolei nie chciał dać danego zlecenia jakiejś osobie, wyjaśniał, że zostałem mu narzucony przez KW PZPR i nie ma rady, trzeba się dostosować.

Potem następowały różne społeczno-polityczne zmiany, a ja nabierałem doświadczenia w zawodzie i kształtowaniu swojej pozycji zawodowo-społecznej. Paradoksalnie przez lata pozostawałem ciągle w tej samej spółdzielni, która z nauczycielskiej po pewnym czasie została przekształcona w Wojewódzką Spółdzielnię Usługowo-Produkcyjną świadczącą wszystkie możliwe usługi i przysługi, a potem, kiedy okazało się, że taki twór jest nie do wytrzymania, zaczęła się rozpadać na drobniejsze podmioty. Wreszcie przyszły czasy Gierka. Wtedy trzeba było coś wymyślić, żeby dział tłumaczy został zachowany i to nie na same umowy-zlecenie, ale na takiej zasadzie, jak pracowałem od lat ja jeden, tj. na pełnym etacie, a jednocześnie w domu bez przypinania łatki chałupnika. I tak oto na wzór mojej pozycji zatrudniono wówczas kilkanaście osób.

Przedstawione tu pokrótce wieloletnie doświadczenie sprawiło, że kiedy przyszedł karnawał polityczny Solidarności, kilkunastoosobowe środowisko działu tłumaczy było gotowe do stworzenia formy gospodarczej na miarę nowych czasów, a ja stałem się głównym ośrodkiem zainteresowania tych ludzi. Szybko zachodzące zmiany gospodarczo-społeczne spowodowały, że mogliśmy wyodrębnić się jako samodzielny podmiot gospodarczy o określonym profilu, a przez kilka lat nasze zarobki przekraczały wielokrotnie przeciętne wynagrodzenie bez naruszania dynamicznie rozwijających się przepisów prawnych. Aż do reformy Balcerowicza, kiedy to nagły wzrost zarobków powodował jeszcze bardziej nagły wzrost opodatkowania. Tu już moich pomysłów dość ostrożne i często słabo zorientowane w przemianach środowisko tłumaczy nie wytrzymało. Rozpadliśmy się zatem na poszczególne indywidualne przedsiębiorstwa w formie małych spółek różnego typu.

Jako prowadzący samodzielną działalność gospodarczą szybko zorientowałem się, że stosowną rangę i możliwości uzyskam jako tłumacz przysięgły. I tutaj przyszły mi wyraźnie z pomocą obie niewidome panie mecenas zatrudnione we wrocławskim zespole adwokackim, Góralska i Kaszubska. Gdyby te panie zmieniły swoją działalność na sprzedawczynie dłutek i tabliczek do pisania brajlem, zapewne nikt by o nich nie wiedział poza potencjalnymi nabywcami. Kiedy jednak podczas rozmowy z sekretarzem sądu zapytałem, czy nie będzie kłopotu z ustanowieniem mnie tłumaczem przysięgłym ze względu na brak wzroku, ten odpowiedział mi: „Nie, my mamy adwokatów tutaj, obie panie są szanowane i cenione”. Dalej na zapytanie Ministerstwa Sprawiedliwości odpowiedzi udzielił ZG PZN, który przedstawił możliwości niewidomego przy użyciu optaconu, komputera itp.

Potem przyszła moja działalność przez kilka kadencji jako prezesa Dolnośląskiego Koła Polskiego Towarzystwa Tłumaczy Przysięgłych i Specjalistycznych (wcześniej nazywanego Towarzystwem Tłumaczy Ekonomicznych, Przysięgłych i Sądowych TP TEPIS), a także dwie kadencje w Radzie Naczelnej tegoż stowarzyszenia.

Dalej, to już było ciągle z górki i zaczęły się odznaczenia: najpierw srebrny Krzyż Zasługi dla TP TEPIS-u, a pod koniec ubiegłego roku – Złoty Medal za wieloletnią służbę nadany przez Prezydenta RP na wniosek tegoż TEPIS-u. Odznaczenia obecnie nie są związane z żadną gratyfikacją. Kiedy jednak słyszę częste opowiadania różnych zaangażowanych osób prowadzących wszelkiego rodzaju działalność wspomagającą artystyczne i inne działalności niewidomych wśród niewidomych i dla niewidomych, czemu towarzyszy zachwyt tych organizatorów nad artystyczną wrażliwością i umiejętnościami występujących pozbawionych wzroku, nurtują mnie coraz mocniej następujące pytania: jeżeli ci niewidomi są tak wrażliwi i tyle umieją, to dlaczego muszą, czy też chcą, ograniczać swoją pracę wyłącznie do środowiska osób pozbawionych wzroku?… Dlaczego nie biorą udziału w ogólnodostępnych koncertach, np. Festiwalu w Opolu, ale organizowane są dla nich oddzielne występy?… Można by zresztą te pytania rozwijać i rozszerzać. Do czego byłbym potrzebny jako tłumacz, gdybym tak swoją działalność sprowadził do pracy w środowisku niewidomych…? I jakie znaczenie miałby fakt, że Panie mecenas Góralska i mecenas Kaszubska byłyby szanowane i cenione, gdyby swoją działalność ograniczały do środowiska niewidomych?… itd., itp…

Zawsze chętnie udzielałem porad niewidomym znającym języki obce, ale tylko w jednym wypadku udało mi się naprowadzić tłumaczkę Wiktorię Wierzbińską na taką drogę, że do dziś prowadzi działalność gospodarczą jako tłumacz przysięgły. Ale ona zwróciła się do mnie z własnej inicjatywy. Zatem pytanie zasadnicze: czy przyczyna zamykania się osób niewidomych we własnym środowisku leży w ich cechach osobowości, czy też podstawą tego są warunki społeczne, a może mamy do czynienia z jednym i drugim naraz…

Na pewno dotacje udzielane pracodawcom osób niepełnosprawnych nie sprzyjają rzeczywistej integracji społecznej. Warto dodać, że w początkach mojej kariery zawodowej poważną rolę odgrywało tzw. stypendium lektorskie udzielane przez PZN, które pozwalało spożytkować i indywidualizować koszty niewidzenia w sposób wynikający z realnych potrzeb;- aktualnie pracodawca, który bierze dotacje, zainteresowany jest, aby przedstawiać niewidomego (i niepełnosprawnego w ogóle) jako osobę wymagającą potężnych nakładów. A jeszcze gorzej, kiedy wykształcony skądinąd niewidomy twierdzi z głębokim przekonaniem, że pismo Braille’a już się przeżyło, czyli skazuje się tym samym na specyficzny analfabetyzm.

Póki co (że użyję rusycyzmu), chciałbym jednak zachęcić niewidomych, aby dążyli do pełnej społecznej integracji, bo poczucia dumy z oceny branżowego stowarzyszenia, klientów i fachowców nigdy nie zastąpią oklaski mniejszej lub większej grupy niewidomych, często o niewielkim wykształceniu i uczestniczących w danej imprezie za darmo.

Jerzy Ogonowski

Błąd: Nie znaleziono pliku licznika!Szukano w Link do folderu liczników


Artykuł publikowany w ramach projektu „TYFLOSERWIS 2018–2021 INTERNETOWY SERWIS INFORMACYJNO-PORADNICZY", dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.